W moich małych poszukiwaniach polskiej duszy wpadłem chyba na trop tajemnicy, która tłumaczy wszystko. I Kaczyńskiego tłumaczy i Tuska. I Ziobrę, który ze zdrajcy stał się delfinem i Dudę, który z delfina w otchłań zdrady się stoczył. To cały czas było tu, przede mną. Na dwa kliknięcia stąd.
Może ciężko się tego po mnie spodziewać, ale ostatnio (zupełnie przypadkowo) spędziłem dwa długie wieczory na kulturalnych rozmowach o Polsce z emerytowanym posłem Ligi Polskich Rodzin. Tak, tak. To ci od Bóg, Honor, Ojczyzna, ci od Giertycha z czasów, o których młodsze pokolenie już nie pamięta. Nic dziwnego, przecież od ich koalicji z Jarkiem Kaczyńskim minęło już 10 lat. A polski wyborca ma pamięć dobrą, ale krótką i nie pamięta ani tego, że PiS już kiedyś rządził, ani jak to się skończyło.
Na przykład: taki polski wyborca PiS nie pamięta, że ledwie parę lat temu znany z twardego kręgosłupa moralnego minister Gowin był kręgosłupem rządu Platformy Obywatelskiej, czyli był zdrajcą Polski. Minister Ziobro, którego z kolei teraz należy popierać bezwarunkowo, również był zdrajcą Polski i to najgorszym, bo na jego czole pocałunek śmierci złożył sam Jarosław Kaczyński. Zdrajcą była też minister Beata Kempa na ten przykład. Gdyby ktoś nie pamiętał.
Teraz jest inaczej, teraz historię pisze się na nowo i wyborca, który wtedy opluwał Ziobrę, Kempę i Gowina i życzył im śmierci na gałęzi zamiast liści, dziś wychwala ich pod niebiosa i oddałby za nich swą kartoflano-buraczaną nerkę. Albo i dwie.
Opluwa za to prezydenta Andrzeja Dudę, którego do tej pory tak ukochał, że imieniem „Andrzej” chciał nawet nazwać swoją córkę, a na transparentach wypisywał mądrości o „błogosławionym łonie, które go nosiło”. O ssaniu piersi nie wspomnę, bo jednak strach.
Dziś w „prawicowym internecie” przeczytałem, że Duda to zdrajca od początku finansowany przez tego żyda Sorosa, a w dodatku za żonę wziął sobie Niemkę. Bo czy to jest polskie nazwisko? Kornhauser? W dodatku Agata Duda – jak donoszą wyborcy PiS – wcale nie ubiera się tak stylowo, jak mówiono, a dobrze byłoby też spojrzeć na napletek prezydenckiego teścia. Ich słowa, nie moje.
I tak plują na prezydenta za te veta. Plują jeszcze nieśmiało, bo z omszałej willi na Żoliborzu nie popłynął jeszcze wyraźny werdykt: jest już ten prezydent Duda pełnym zdrajcą Polski, czy jeszcze nie? Jest zdrajcą krótko- czy długoterminowym?
Przecież to on – obecny zdrajca – uniemożliwił Ziobrze – obecnemu nie-zdrajcy – dekomunizację Polski.
Moim przekleństwem jest to, że mam pamięć sięgającą w tył dalej niż dziesięć lat, co w dzisiejszych czasach jest jak widać cechą nadludzką. Mogę nie pamiętać gdzie byłem na piwie cztery dni temu, mogę nie pamiętać daty pierwszej randki (a to bywa bardzo groźne!), ale doskonale pamiętam że nie zawsze Oceania walczyła z Eurazją.
No właśnie. Skoro ostatnio wspomniałem tu o dystopiach, chyba warto powiedzieć, że pamiętam też doskonale, gdy jako młody chłopak czytałem po nocach „1984” Orwella i za cholerę nie mogłem zrozumieć. Nie mogłem ogarnąć, jak społeczeństwo może łykać te wszystkie bzdury Ministerstwa Prawdy. Jak może nie pamiętać, że jeszcze wczoraj Oceania od zawsze walczyła z Eurazją, a dziś Eurazja od zawsze z Oceanią jest sprzymierzona. Za to wrogiem jest Wschódazja, która jeszcze wczoraj była przyjacielem.
Nie. Wróć. Od zawsze była wrogiem. Przyjacielem była Eurazja.
I tak do następnego dnia.
Dziś nadal tego nie rozumiem, ale pierwszy raz w życiu mogę to obserwować na własne oczy. Trochę się z tego cieszę, bo ta moja pogoń za zrozumieniem duszy społecznej wreszcie mnie gdzieś doprowadziła.
Ziobro od zawsze był przyjacielem. Duda od zawsze był wrogiem. Oceania od zawsze walczyła z Eurazją.
No więc (zdania nie zaczyna się od więc) przypadkowo, wakacyjnie i urlopowo pogadałem sobie z tym emerytowanym posłem LPR i zaskakująco – mimo największych różnic światopoglądowych na wejściu – mieliśmy takie same wnioski na wyjściu. Nie będę teraz pisał o wszystkich, bo jednak nie chciałbym zanudzić was na śmierć.
Ale na jeden nasz wspólny wniosek znalazłem potwierdzenie. Było niedaleko. Na dwa kliknięcia.
Trafiłem na badania, które CBOS prowadzi od 1992 roku. I niezmiennie zadaje nam, Polakom, te same pytania.
Z badań wynika, że około 20 do 30 procent z nas nie chce demokracji. Nie i tyle.
„Czy zgadza się Pan(i) czy też nie zgadza ze stwierdzeniem, że demokracja ma przewagę nad wszelkimi innymi formami rządów?”. W roku 1992 „nie” odpowiedziało 15 procent z nas. W roku 2017 już 19 procent.
Najwięcej w historii – 24 procent Polaków (jedna czwarta!) – przeciw demokracji opowiedziało się w roku wyborczym, w 2015. To wtedy pełnię władzy wziął Jarosław Kaczyński.
Ale, ale. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Bo zaraz okazuje się, że antydemokratycznych popleczników Kaczyński ma mniej niż Ryszard Petru.
Wśród wyborców PiS demokracji nie lubi 15 proc., a u wesołego Ryśka aż 20 proc. badanych. Wśród wyborców partii zasiadających w Sejmie to właśnie lud pisowski pała obecnie najmniejszą niechęcią do demokracji.
Wiem, wiem. Mówią, że demokracja jest fajna, bo to oni rządzą. A Ryśkom demokracja się nie podoba, bo są w opozycji. Jest to jakieś wytłumaczenie.
Ale mimo wszystko szukam dalej. Być może sekretu poparcia dla PiS, które nie spada mimo coraz silniejszego chwytu za mordę, należy szukać gdzieś dalej. Ten sam lud pisowski, bardziej prodemokratyczny niż Nowoczesna (kropka, przecinek, nigdy nie wiem gdzie oni tę interpunkcję w swojej nazwie stawiają), ten sam lud pisowski odpowiada, że czasem dyktatura jest jednak lepsza.
Tak myśli co trzeci (31 proc.) wyborca PiS.
Ale, ale. Zanim rzucicie się na tych pisowców zauważcie, że tak samo uważa 40 proc. wyborców Kukiza (oni będą twierdzić, że są monarchistami, ale to też dyktat), 20 proc. wyborców Schetyny i 13 proc. od tego nieszczęsnego Ryśka.
A wiecie co jest najbardziej przerażające? Łącznie, na dyktaturę zgodziłby się w 2017 roku prawie co trzeci z nas. 28 proc. Polaków.
Co, kurwa, prawie, trzeci.
Pocieszające – mało, bo mało, ale zawsze – jest to, że w drugiej połowie 2015 roku było to aż 40 procent.
Ale jednak.
Co, kurwa, trzeci.
Rozejrzyjcie się w autobusie, w pracy, na wakacyjnej plaży gdzieś w Mielnie. Co trzeci z ludzi, którzy was otaczają chętnie przehandluje waszą wolność.
Za co? Za nic. Po prostu. Bezrefleksyjnie. Bo tej głupiej demokracji nie rozumie i nie lubi.
Ale co? Że to nielogiczne? Że w skali kraju, „tylko” co piąty Polak nie lubi demokracji (19 proc.), ale już prawie co trzeci (28 proc.) wpuściłby tu dyktaturę? A kto powiedział, że ludzie są logiczni?
I nie, nie szukajcie nadziei w tej mitycznej połowie niegłosujących Polaków. Ile razy słyszałem, że oni w końcu się wkurzą, pójdą do urn i odwrócą wynik wyborów.
Nie odwrócą. Bo nawet jak pójdą, to oni też lubiliby poczuć na karku twardą rękę wodza. A przynajmniej 28-31 procent z nich. Więcej niż średnia.
Ponudzę jeszcze przez chwilę tymi cyferkami, bo dalej robi się już naprawdę smutno.
Co trzeci wyborca PiS (31 proc.) uważa, że dla niego nie ma znaczenia, czy żyje w dyktaturze, czy w demokracji. Wśród niegłosujących jest to 39 proc.
I to jest jedna z konkluzji, do której doszliśmy niezależnie. On, 70-letni eksposeł Ligi Polskich Rodzin i ja, skromny autor tego tekstu.
My, Polacy, chyba mamy jakiś cholerny kulturowy gen niewolnika. Gen chłopa pańszczyźnianego.
My, Polacy – a przynajmniej co trzeci z nas – lubimy, gdy ktoś smagnie nas batem i rozkaże nam, co mamy robić.
Gdy ktoś powie nam, że Oceania od zawsze walczyła z Eurazją.
Nie przyznajemy się do tego. W końcu Polak to w naszym rozumieniu znaczy wolnościowiec. Ktoś, kto o tę wolność walczył setki lat. Niestety, zapominamy, że przez te setki lat wymordowali nam w narodzie mnóstwo ludzi, którzy te wolnościowe geny nosili.
Nie rozumiemy, że to oni – rząd i Sejm – pracują dla nas. Nie odwrotnie.
Że to my, a nie oni, jesteśmy tutaj zwierzchnikami. Że to my, a nie oni, jesteśmy władzą. I że – na własne życzenie – nie wytworzyliśmy sobie instrumentów pozwalających ich kontrolować.
I ukarać, jeśli trzeba. A przecież oni tylko kary i siły się boją.
Morał? W tej naszej wojnie polsko-polskiej musimy pamiętać, że ta pańszczyźniana mentalność nie zależy niestety od barw partyjnych, wykształcenia, statusu finansowego. Ona jest niestety uniwersalna.
Jasne – ci od Ryśka i od Grześka woleliby, byście myśleli że wyborcy PiS to po prostu głupie chamy z mentalnością niewolnika. Ale nie. Nie tylko oni.
Tacy sami ludzie są u Schetyny i u Petru. I w każdej innej opcji politycznej. Tacy sami ludzie, których oni tak chętnie między chamów szufladkują.
Taka jest jedna trzecia z nas. I musimy o tym pamiętać, choć to kurwa bolesna informacja.
Swoją drogą, – ciekawostka, bo lubię ciekawostki – wiedzieliście, że ostatni polski chłop pańszczyźniany umarł dopiero w 2006 roku? Tak, 11 lat temu. To niewiele więcej niż minęło od ostatnich rządów Jarosława Kaczyńskiego.
Historię Jana Janosa z Niedzicy poznałem dzięki kumplowi, który odwiedził z dzieciakami tamtejszy zamek i – co nie jest dziś wśród ludzi cechą codzienną – zaczął czytać.
Urodzony w 1903 roku Janos i jego rodzina byli ostatnimi chłopami pańszczyźnianymi w Polsce. Swojej właścicielce – Ilonie Salamon – pan Jan był winien odpracowania 140 dni w roku. Ze względu na to, że niewolnikiem stał się w zbyt młodym wieku, trzy dni jego pracy liczono, jako dzień jeden. Łatwo policzyć, że dla pani Salamon pan Jan za młodu pracował bez przerwy cały pierdolony rok, a i tak miał dług. Dopiero gdy Janos skończył 13 lat, jego 140 dni niewolnictwa zaczęto liczyć jeden do jednego.
Przewodniczka po zamku w Niedzicy zna dalsze ciekawe przeliczniki, których na próżno szukać w internecie. Żona pana Jana musiała przepracować dla waćpanny Salamon 280 dni, jako że kobieca praca była uważana (była?) za mniej wartościową niż męska. Dzieci pana Jana musiały tyrać w majątku Ilony 360 dni w roku. I tak do 1931, kiedy to Sejm łaskawie wyzwolił pana Janosa z pańszczyzny. Ale właściwie zanim pan Jan z rodziną został faktycznie uwolniony, minęły dalsze trzy lata.
1934. Niedawno, co?
Nawet nie minęły trzy pokolenia.
Ciekaw jestem, jak na pytania CBOSu odpowiedziałby pan Janos. I jakich odpowiedzi udzieliłaby waćpanna Salamon.
View Comments (8)
Ta przed-PISowska Polska taka znowu wspaniała też nie była. Weźmy na przykład ubezpieczenia komunikacyjne. Ubezpieczyciele nagminnie zaniżali i zaniżają wypłacane odszkodowania. Ci biedniejsi Kowalscy zwykle nie mają możliwości walki o należne kwoty (czas procesu + koszty z tym związane). Byli więc w, teoretycznie, demokratycznym państwie prawa w d...ę bici a politycy zamiast reagować, ignorowali te i podobne problemy.
Powiem tylko tyle :
Są inne opcje niż dwie które wymieniłeś. Problem demokracji jest taki, że wymaga pewnej *świadomości* i *zainteresowania* ze strony społeczeństwa. Dlaczego? Ano dlatego, że wybór jest często między dwiema opcjami:
- tym, czego ludzie chcą,
- tym, co jest dla nich dobre.
Szybka analogia: bez świadomości i zainteresowania dzieci najchętniej zmieniły by swoją dietę na bazującą na słodyczach.
I teraz jeszcze odnośnie alternatyw - wydaje mi się, że merytokracja jest czasami dużo lepszą formą zarządzania niż demokracja. W tym ustroju pojawia się osoba świadoma i zainteresowana konkretnym tematem, bo musi być w nim odpowiednio wyuczona, zdać stosowne egzaminy potwierdzające wiedzę jak i umiejętność oszacowania sytuacji i podjęcia działań. To jest ten dorosły, który mimo wszystko nie pozwala dziecku jeść tylko słodyczy.
W Polsce mamy trochę problem, bo przeciętne zainteresowanie polityką jest niewielkie. Ludziom polityka kojarzy się trochę z błotem w którym taplają się świnie. Nikt nie ma ochoty na to patrzeć, ale musimy, żeby umieć oszacować co się dzieje. Kłopot tylko w tym, że ludzi świadomych i zainteresowanych jest dużo mniej niż dzieci...
Niestety trafione w punkt. Ta 1/3 to kotwica która jeszcze długo nas będzie trzymać. Dla mnie kluczową wartością jest wolność. Demokracja ma ją tylko zabezpieczać. Niestety. Mit umiłowania wolności przez Polaków sprawdza się może w odniesieniu do państwa, ale już osobistą wolność jesteśmy gotowi zhandlować za byle jaki ochłap socjalny... i to bez względu na to czy faktycznie go potrzebujemy czy nie. Smutne to, ale lepiej mieć tego świadomość niż brnąć w zakłamaną "politykę historyczną". Nie wiem co z Ocenią ale Eurazja ma się u nas znakomicie.
Ktoś kiedyś powiedział, że są trzy rodzaje kłamstwa: nieprawda, gówno prawda i statystyka ;) A to o czym napisałeś nie dotyczy tylko Polaków. Krążący od kilku lat w internecie animowany filmik, w którym człowiek rozmawia z ufolem, w zabawny sposób pokazuje jak bardzo to wszystko jest porąbane https://www.youtube.com/watch?v=0Oad7OWRBAY
Ja myślę, że problem pogłębił realny socjalizm z miłościwie nam panującymi I sekretarzami różnego szczebla de facto pełniącymi rolę ,, dobrego dziedzica" jednym słowem rozwiązującego problemy poddanych. Mam też nieodparte wrażenie , że PiS wiernie odtwarza tamtą strukturę . Demokracja ma jedna okropną wadę - czasami trzeba coś wiedzieć, pomyśleć w miarę samodzielnie , zdecydować , wyrazić swoje zdanie - a dyktatura zwalnia od tego wszystkiego. Wódz wie co jest nam potrzebne, jego wierni słudzy przekazują na Jego słowa - a my je wprowadzamy w czyn. Myślenie nie jest wymagane - jest wręcz zakazane. Wystarczy być wiernym wyznawcą by łaska Wodza spłynęła . żadnych problemów i dylematów . I mnóstwo nagród .
Złe książki widocznie pan czytasz. Jakbyś czytał Pana Tadeusza, Dziady, Kordiana, Medaliony i był prawdziwym patriotą, to byś od maleńkości wiedział, że wrogi nasze to Moskal z jednej i Hitlerowiec (teraz to chyba Merkelowiec) z drugiej. Orwella ci się zachciało, to chodzisz nadziany wątpliwościami jak prosię pieczone kaszą. A tak troszkę poważniej - cała zabawa (z tymi odpowiedziami w badaniach też) według mnie zasadza się z grubsza na tym, że wsiedliśmy do chyba niezawracalnego pociągu pod tytułem "świat jest czarno-biały". Od jakiegoś bowiem czasu mam wrażenie, że ludzie przyjęli ochoczo zasady gry, które zaproponowali politycy, media i Cthulhu wie kto jeszcze, i dziś już nie trzeba rozniecać w ludziach ognia, a tylko dorzucać szczapkę co czas jakiś. Do czego jednak zmierzam. Do tego, że nie możesz być dzisiaj lewicowym patriotą albo prawicowim gejem. Mamy skatalogowane etykiety i na jakieś hasło od razu otwiera się szuflada z etykietą odzewu. I to nie jest jakaś pisowska supermoc. Jednym i drugim jest to na rękę. Jedni i drudzy chętnie w ten sposób upraszczają nam rzeczywistość. Problem polega na tym, że pisowski lud (absolutnie bez szydery i urazy) jest jednakowoż kapinkę prostszy (pewnie też i bardziej prostolinijny, może być że i uczciwszy), więc swiat w hasłach pada na podatny grunt. Dzisiejsza władza zdaje się jednak nie zauważać (chociaż nie, zauważa to na bank, ale zdaje się po prostu ignorować), że prostszy lud ma tendencję do stosowania prostszych rozwiązań trapiących je problemów, co może często być całkiem pozytywne, ale jak pierwszy lewak zawiśnie na latarni, to szczęścia życzę temu, co to będzie musiał opanować. Wracając jednak do tych pytań w badaniach. Myślę, że właśnie dzięki etykietowaniu nam świata, ludzie w pytaniu o demokrację, wcale nie odpowiadają na temat demokracji. oni odpowiadają na temat rzeczywistości -> żyjemy w demokracji, źle mi się powodzi -> demokracja jest zła.
Ale jednak trudno mówić o pańszczyźnie w przypadku żelarzy. To nie byli chłopi pańszczyźniani, nikt ich na siłę nie trzymał na roli ani nie zamykał w dybach. Żelarze pracowali w zamian za ziemię i podstawowy wikt, mieli prawa obywatelskie. Jedynie mentalnie czuli się przywiązani do dziedzica, natomiast nikt ich prawnie nie ścigał w razie porzucenia ziemi ani nie stosował kar fizycznych.
Umm, czy aby nienadintepretowujesz nieprecyzyjnych pytań?
Np. pytanie o to, "czy demokracja ma przewagę nad wszelkimi innymi formami rządów". Nawet samo pytanie jest nieprecyzyjne, bo jaka demokracja? Reprezentatywna? Osobista?
Idąc dalej - nad jakimi innymi formami? Szczerze nie wiem, czy jakaś forma merytokracji nie byłaby lepsza niż pełna demokracja - skoro mamy casus wiekowy do głosowania - całkowicie i 100% arbitralny, bo przecież 18 lat nie jest żadnym realnym punktem mentalnej czy emocjonalnej dorosłości - i uznajemy go za dopuszczalny i normalny? To zresztą naprawdę nie jest prosty i młody spór, tylko on się toczy od czasów antycznych co najmniej. Czy lepsze są rządy mas, czy rządy elit. Obydwie formy rodzą problemy i patologie. Przy tak ogólnym pytaniu łatwo ten spór podciągnąć i tutaj.
Pytanie o brak znaczenia demokracji/dyktatury imo dużo sensowniej niż na Twój sposób interpretować jako wyraz poczucia beznadziei. Tzn. "demokracja reprezentatywna - bo tylko taka znam - czy dyktatura, i tak czuje, ze nie mam żadnej realnej kontroli".
Czy niekiedy dyktatura może być bardziej pożądana, niż rządy demokratyczne? Znów, pytanie jest na tyle ogólne, że sam - bynajmniej dyktatury nie chcąc i m.in. aktywnie przeciw niej maszerując w tych warunkach - nie mogę się z nim nie zgodzić. Bo jestem w stanie wygenerować bez problemu 10 hipotetycznych scenariuszy gdy dyktatura byłaby lepszym rozwiązaniem. Bo mamy badania n.t. zarządzania jasno punktujące przewagi i słabości takiego stylu. I gdy np. jesteśmy pod silną presją czasową, tak podejście dyktatorskie daje lepsze efekty, niż demokratyczne. Obecnie w takiej sytuacji nie jesteśmy i na 99% za naszego życia nie będziemy. Ale jeśli jutro okaże się, że mamy 20 lat, jako rasa, na skolonizowanie Marsa, bo jak nie, to jako rasa wymrzemy - to w tym konkretnym scenariuszu dyktatura może być bardziej pożądana.
Ehh, dlatego gardzę badaniami sondażowymi. Bo są tak wrażliwe metodologicznie, że wyciągnięcie z nich wartościowych wniosków jest niemalże niemożliwe.