Ja wiem, wiem… Kiedyś było między nami inaczej. Może nie najlepiej, ale „jakoś”. A potem pisałem do was coraz rzadziej. I jak to w związkach – oddaliliśmy się od siebie. Przyczyn tej ciszy z mojej strony jest kilka. A właściwie jedna.
Przyczyną, dla której pisze coraz rzadziej, jest choćby to, że (tfu) poseł ziobrystów Janusz Kowalski wygłosił na cześć ministra Czarnka owację.
Teraz ją wygłosił i był z siebie tak dumny, jakby udało mu się własnoręcznie zawiązać buty. To wyczyn, bo przecież (tfu) poseł Kowalski nie jest intelektualistą.
Teraz ją wygłosił, tę owację, ale to było przyczyną od zawsze.
Ale o tym za chwilę.
Przyczyną jest to, że oni mnie chyba po prostu przygnietli. Zasypali, zdusili, przytłoczyli. Że pokonali mnie tym swoim codziennym natłokiem głupoty, bezczelności, chamstwa, tałatajstwa. To jak strategia wojenna ZSRR – zalali mnie morzem mięsa armatniego. Miernego, niewyszkolonego, głupiego, kradnącego co się da, po trzy zegarki na jedną rękę i krzyczącego „uraaaaaaa!”. Ilu z tego mojego okopu udało mi się trafić, tylu trafiłem, ale potem zalali mnie falą śmierdzącą marżą Orlenu, ciuchami ukradzionymi z kontenerów PCK i po prostu bezczelną głupotą.
Falą krzyczącą.
Po drodze był też rok pandemii, samotny dźwięk syren za oknem i kilka złych, prywatnych historii. Kilka złych, prywatnych uczuć. Po drodze była też wojna i małe ciałka w dziurawych kurteczkach z wypływającymi z tych dziur jelitami. Po drodze był kryzys, parówki z ryżem, zapaść na rynku wydawnictw i to, że nikt już nigdy nie wydrukuje żadnej mojej książki, bo jest też kryzys na rynku papierniczym i papier jest cenny jak złoto. Trzeba go oszczędzać i przeznaczać wyłącznie na najlepsze dzieła jak przepisy na kanapki Kasi Cichopek.
Ale to nieważne, miejsce dla tych spraw jest dziś na dnie butelki i w słowie na D, a nie na stronie nienawiść kropka peel.
Ale również dlatego piszę jakoś mniej. Piszę o tym teraz — tak zbiorczo — bo to podobno kogoś obchodzi. Dlatego, że chyba jestem winien wam jakieś wyjaśnienie, jakąś odpowiedź. Czasem dostaję od was takie pytania w listach.
Dlaczego piszesz mniej?
Więc (zdania nie zaczyna się od „więc”) ten cały Kowalski Janusz. To też mnie przygniata, bo w „moich” i „normalnych” czasach taki człowiek nie miałby szans na stanowisko nawet w małej gminie. W takim Pcimiu.
A tu proszę. 2 453 000 zł ze spółek KGHM i PGNiG tylko dlatego, że Ziobro, który ma poparcie 0,0 szantażuje Morawieckiego, który – jak każdy polityk i każdy prezes banku – boi się jakiegokolwiek ryzyka. Więc flecista Ziobry musi dostawać dużo pieniędzy. Więc flecista Ziobry musi dostawać stanowiska. Więc flecista Ziobry musi piszczeć tym swoim głosikiem te swoje pierdoły, a reszta musi udawać, że traktuje go poważnie.
À propos piszczenia tym koszmarnym głosikiem i Pcimia. Z tym Obajtkiem jest przecież tak samo.
Wiecie, czym mnie przygnietli? Tym, że normalny człowiek chodzący do uczciwej pracy, płacący podatki, starający się w życiu choć trochę ogarniać, nie jest nawet w stanie śledzić każdego złodzieja i debila, który w tym rządzie biega dookoła i piszczy.
No serio. Kiedyś, za czasów też niby złej, ale mniej bezczelnej władzy, potrafiłem sobie zrobić kalendarium: co, kto, kiedy i gdzie zdefraudował, jaką, kiedy i gdzie zaliczył wtopę, wpadkę. Wstyd, ośmieszenie, hańba — to wszystko dało się zapamiętać, zauważyć, wpisać w kalendarz. Mane, tekel, fares. Policzono, zważono, podzielono.
Dziś nie da się uporządkować ani wstydu, ani ośmieszenia, ani hańby.
Dziś jest to niemożliwe. Jednego dnia ta januszowa horda pożera tyle, że nie jesteś nawet w stanie zauważyć. Popatrzysz na jednego, a za twoimi plecami już ośmiu innych ukradło, zjadło i się zesrało.
Żrą więcej moich podatków niż jestem w stanie zauważyć. To taka różnica jak między erozją i trzęsieniem ziemi.
Tylko tak: piszę „moich podatków”, a przecież nie o moje podatki mi chodzi. Bo po co ja je płacę?
Ja je płacę na przykład po to, by mały Jaś, mała Małgosia czy inna pani Justyna dostały niezbędną pomoc medyczną. Tymczasem we współczesnej Polsce moje złotówki wtyka sobie w jamę Kowalski Janusz, Suski Marek i Sasin Jacek nie mówiąc o tym, że mama-ginegolog i tata-proktolog również jedzą moje złotówki i chwalą się, że skracają kolejkę NFZ dla pani Justyny, przyjmując znajomych bez kolejki i korzystając z kupionego przeze mnie sprzętu.
Jestem już po prostu zmęczony tym, że tata-proktolog wtyka moje złotówki Januszowi Kowalskiemu w jego otwór bez dna.
Jestem już zmęczony tym, że pato-politycy przenieśli swoją patologię na pato-celebrytów. A może odwrotnie?
Jestem zmęczony tym, że wielu ludzi nie widzi w tej bezczelności nic złego.
Jestem zmęczony tym, że nie jestem w stanie już nawet ich pilnować.
Że bezczelność znaczy dla nich zaradność.
Że już nie trzeba nawet czegokolwiek umieć.
Że nie trzeba już nawet cokolwiek.
Że jakiś dziecięcy teatrzyk gumowych twarzy i chamskie siorbanie partii rządzącej na Tik Toku wystarczy, by partia zatrudniła. I dała jeść.
Że w ogóle istnieje Tik Tok.
Że złotówki zjedzone przez gumowe twarze z dziecięcego teatrzyku są tymi samymi złotówkami, których brakuje na naprawdę potrzebujące dzieci.
Że jest wojna.
Że jest kurewstwo.
Że ja mam dość, a to babsko od ministra se happening robi na instagramie pod tym hasłem.
Że w ogóle coraz głupsi i coraz gorsi są tymi, za którymi ludzie się obracają i na których patrzą.
Że Janusz Kowalski nagradza owacją ministra (tfu) Czarnka, który już kolegom za moje nawet nie stanowiska rozdaje, ale pierdolone wille.
Pier-do-lo-ne wille.
Jak kuriozalna by ta januszowa owacja nie była, jak śmieszna i żenująca, była jednak właśnie tym.
Owacją.
Każdy zna to słowo, ale nie zawsze znamy pochodzenie słów, które są nam znajome.
Ovatio. Owacja.
W starożytnym Rzymie owacja była nagrodą ofiarowaną zwycięskiemu wodzowi. O stopień niżej niż triumf, który znamy z „triumfalnego pochodu”. Od triumfu różniła się m.in. tym, że owacja należała się za zwycięstwo i masakrę wroga słabszego, „niegodnego”, któremu nie wypowiedziało się nawet oficjalnie wojny.
Jak ci wszyscy słabsi, którym ten rząd wojny nie wypowiedział, a jednak morduje ich i niszczy, pożerając ich złotówki i inne zasoby. PIER-DO-LO-NE WILLE.
Taka owacja — jak triumf — wyglądała tak, że zwycięski wódz jechał sobie przez miasto z wieńcem na szyi, a towarzyszyli mu fleciści.
Takim właśnie flecistą jest dziś Janusz Kowalski wygłaszający kuriozalną owację na cześć Czarnka, który zajebał nam wiele milionów złotych i dał je chuj wie komu, byle z PiS.
Najbardziej bodaj znaną owacją w historii była ta, którą nagrodzony został Marek Krassus po rzezi, jaką sprawił niewolnikom. Wszyscy znamy tę historię — historię Spartakusa.
Krassus dostał owację za wymordowanie tysięcy ludzi, którzy nie chcieli żyć jako niewolnicy. I za ukrzyżowanie pozostałych po bitwie 6000 osób wzdłuż Via Appia.
To straszna śmierć.
Czarnek dostał owację od tego śmiesznego, intelektualnie niesprawnego Kowalskiego za ukrzyżowanie Polaków, którym te pieniądze odebrał i zeżarł.
A z tym Krassusem i owacją to jest tak. Chociaż lubimy udawać, że nasza sympatia jest po stronie powstania niewolniczego i dzielnego Traka Spartakusa (najstarsi ludzie opierający się o trumnę pamiętają nawet w tej roli Kirka Douglasa), to w zwykłym życiu zachowujemy się zupełnie inaczej.
W zwykłym życiu każdy powie ci jednak, że ten Kowalski — choć przygłup — to ma łeb, bo zdążył się nachapać. A ty nie masz łba, bo nie zeżarłeś w życiu nawet ziarenka ryżu, które nie należało do ciebie.
I tymi niewolnikami, których oni ukrzyżowali wzdłuż Via Appia jesteśmy niestety my wszyscy.
To straszna śmierć. I ja jestem nią zmęczony.
Być może właśnie dlatego rzadziej piszę. Być może.
PS: Tak, wiem, że ta strona technicznie i graficznie się sypie i wygląda już jak Ryszard Terlecki. Postaram się kiedyś coś z tym zrobić.