Igor Stachowiak płakał, klął i wył. Przez jego ciało przebiegał prąd elektryczny, a on – ten facet w mundurze – dusił spust. Wielokrotnie. Długo. Czy czuł satysfakcję? Czy podobało mu się, jak Igor tarza się u jego stóp błagając o litość? No i do cholery: czy robił to już wcześniej?
Fakty: 22-letni Mariusz Frontczak, poszukiwany przez policję diler narkotykowy, został namierzony we Wrocławiu 13 maja 2016 roku. Mimo, że policjantów było dwóch i zatrzasnęli mu na nadgarstkach kajdanki, Mariusz wyrwał się im i uciekł. Policjanci są wściekli, Mariusz zrobił ich na miętowo. Dlatego dwa dni później – w niedzielę 15 maja – szukają go już wszyscy. Ujęcie uciekiniera to punkt honoru.
Tej nocy Igor Stachowiak bawi się w klubie Cherry. Niedzielnego ranka wychodzi z imprezy. Za kilka godzin umrze.
Na wrocławskim rynku Igor zostaje namierzony przez kamery monitoringu i zatrzymany przez policjantów. Mimo, że patrol ma wydrukowane zdjęcie Mariusza Frontczaka, mundurowi mylą z nim Igora. Chłopak jest do niego podobny, jest też w zbliżonym wieku – ma 25 lat. Więcej mieć nie będzie.
Igor szarpie się z policjantami, zajście filmują przechodnie, między innymi kelnerka Kamila, która tak powie potem reporterowi TVN24: – Najpierw stał sobie z rękami w kieszeni, jakby na kogoś czekał. Nie wyglądał jakoś podejrzanie. Czysty, zadbany chłopak. Potem usłyszałam prawdziwe przerażenie w jego głosie, nigdy nie słyszałam osoby, która by tak głośno krzyczała.
Przyjeżdża drugi patrol. Wtedy pierwszy raz policja używa paralizatora. Mundurowy naciska spust dwukrotnie. Igor się rzuca, krzyczy, kopie jednego z policjantów. W końcu – spacyfikowany – trafia na komendę przy ul. Trzemeskiej 12. Już stamtąd nie wyjdzie. Dwóch przechodniów, którzy nagrywali telefonami zatrzymanie Igora też czuje kajdanki na swoich przegubach. Dyżurny uprzedza patrole o rejestrowaniu interwencji, wyłapują ich z tłumu, mężczyźni trafiają na dołek. Jeden z nich twierdzi, że też został pobity w policyjnym kiblu. Telefony z nagraniami tracą na miesiąc.
Zróbmy tutaj cięcie, wróćmy do Igora i przyspieszmy wydarzenia.
Nagranie z kamery, w którą wyposażony jest paralizator. Igor Stachowiak wije się na podłodze łazienki. Wyje.
Wije i wyje.
Wyje i wije.
Krzyczy nieludzko, płacze. Paralizator trzeszczy elektryczną, sadystyczną radością zadawanego bólu.
– Jeśli się nie zastosujesz do polecenia, to będzie powtórka z rozrywki – mówi policjant. Ten, który naciska spust.
I wiecie co? Gdyby nie powiedział tych słów, to być może by mu się upiekło. Bo tak po mojemu, to pan policjant tymi słowami przyznał się do złamania artykułu 25 ustawy o środkach przymusu bezpośredniego. Ten artykuł mówi wyraźnie, że paralizatora nie wolno użyć w celu „wyegzekwowania wymaganego prawem zachowania zgodnie z wydanym przez uprawnionego poleceniem”. A właśnie to mówi na nagraniu policjant i za to prawdopodobnie beknie. Za przekroczenie uprawnień.
Czy odpowie za zabójstwo? Bo Igor Stachowiak nie żyje i umarł tam, na Trzemeskiej 12, a przyczyną jego śmierci, jak mówią wyniki sekcji zwłok, był pechowy splot trzech czynników: narkotyków, rażenia paralizatorem i podduszania.
Umówmy się, to było zabójstwo, które dzięki temu, że żyjemy w epoce, w której żyjemy możemy sobie obejrzeć na kolorowym ekranie ciekłokrystalicznym. Wystarczy kliknąć tutaj.
Ale cofnijmy się na moment. Jest kilkanaście minut przed śmiercią chłopaka. Igor Stachowiak kuca boso i w samych gaciach na podniszczonej terakocie łazienki. – Ludzie, nie bijcie mnie – prosi.
– Cicho siedź, kurwa – mówi policjant.
– Kurwa, czemu jesteśmy w kiblu? – pyta Igor Stachowiak.
No właśnie. Dlaczego? To jest Igorze bardzo dobre pytanie.
Dlaczego są w kiblu? I dlaczego siedzą tam po ciemku? Ja mogę tylko zgadywać. Być może dlatego, że w kiblu nie ma kamery monitoringu (zresztą nagrania z korytarza znikły, bo dlaczego miałyby nie zniknąć). Być może dlatego, że doświadczony policjant wie, że po użyciu tasera ofierze mogą puścić zwieracze, a gówno lepiej spłukać z podłogi w łazience niż w pokoju, w którym codziennie się siedzi i je zrobione przez żonę kanapki.
Czy doświadczony policjant robił to już wcześniej? Czy wspierający go koledzy już wcześniej byli świadkami puszczania prądu przez zwijające się na podłodze ciało? Z drugiej strony – skoro policjant był doświadczony w puszczaniu prądu, to dlaczego nie wiedział, że paralizator ma wbudowaną kamerę, która rejestruje jego użycie?
Nie umiem odpowiedzieć na te pytania. Odpowiedź zna on – funkcjonariusz, który zabił człowieka.
Ja znam za to odpowiedzi na cztery inne pytania.
Pytanie pierwsze: czy Igor był święty? Nie, nie był. Był poszukiwany za wyłudzenie kredytu, miał na sumieniu jakieś osiedlowe grzeszki.
Pytanie drugie: czy Igor zachował się głupio szarpiąc się z policją? Tak, głupio.
Pytanie trzecie: czy każdy z nas musi zachowywać się mądrze przez cały czas? Nie, nie musi.
Pytanie czwarte: czy z tego powodu wolno torturować człowieka w policyjnej łazience? Nie, nie wolno.
Jest pewna bardzo bliska mi osoba, z którą regularnie prowadzę kłótnio-dyskusję na ten temat. Ta osoba uważa, że policja powinna „napierdalać gangusów, bo oni innego języka nie znają”. Bliska mi osoba całkiem przekonująco opowiada o tym, że czasem trzeba dać jednemu z drugim po ryju. Jej opinię wspiera część policjantów, którzy – jak zdarzało mi się słyszeć – uważają, że drobne przeczołganie bandyty godne jest i sprawiedliwe. Słuszne i zbawienne.
Może teraz zrażę do siebie część Czytelników, ale ja też tak po części uważam. Wiem, wiem, zaraz dostanę pełne oburzenia listy od porządnych obywateli, którzy nigdy muchy nie skrzywdzili. Ale ja naprawdę uważam, że czasem – CZASEM! – przemoc jest rozwiązaniem. I tak jak ja przylałem w życiu paru osobom, tak przymykam oko na to, że policja czasem leje poza protokołem.
Więc o co się z tą bliską osobą kłócę?
O to, że nie można lać nie mając stuprocentowej pewności. A jak się ją ma to trzeba się upewnić jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. A potem, jak się już ma tę pewność to trzeba się zastanowić, czy lanie ma jakąkolwiek szansę na wynik praktyczny. I wtedy, od biedy CZASEM można.
A dlaczego nie lać tak po prostu?
Argument numer jeden: bo czasem lany może być Igor Stachowiak. Chłopak, który nawąchał się czegoś na imprezie i był do kogoś podobny. Kurwa mać, wolno mu! Wolno mu się naćpać, wolno mu się upić, wolno mu głupio postąpić w sytuacji stresowej.
Jaka jest kara za to, co zrobił Igor? Czynny opór to do trzech lat, a w praktyce zawiasy. Za narkotyki – zero kary, bo to co masz już w swoim organizmie jest w Polsce legalne. Nie możesz mieć w kieszeni, ale we krwi? Spoko.
W żadnym wypadku nie grozi za to kara śmierci!
Więc argument pierwszy – choć sam miałbym często ochotę skatować jednego zbrodzienia z drugim – brzmi: nie lać, bo można się pomylić.
Bo to może być Igor. Bo to mogę być ja. Bo to możesz być ty.
Słucham? Że niby jesteś porządnym obywatelem i najgorsze co masz na sumieniu to parkowanie na trawniku? No to super, brawa, gratulacje dla ciebie. Chcesz, zawołam Macieja Stuhra, on ubierze się w smoking i wygłosi na twą cześć jakąś dowcipną laudację rodem z Mazurskiej Nocy Kabaretowej.
Tylko powiedz mi, kto zagwarantuje ci, że nie znajdziesz się w złym miejscu o złym czasie? Że nie będziesz do nikogo podobny? Że ktoś ci nie da po mordzie na ulicy, ty jemu, a pan policjant nie zaciągnie was obu do łazienki w myśl zasady znanej z rzezi pod Béziers: „zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”?
Dlatego nie chciałbym, by tacy ludzie, jak funkcjonariusz z Trzemeskiej 12 w policji pracowali.
Mój argument numer dwa: rutyna. No to po prostu wchodzi w krew. Łatwiej jest przeczołgać podejrzanego, biciem zniwelować swoje frustracje na ciężkie warunki pracy (lub myśleć, że się ją niweluje) niż poprawnie wykonywać obowiązki funkcjonariusza publicznego.
Argument numer trzy: policjant nie jest od wymierzania kary. On jest od łapania i zbierania dowodów.
Dziś napisała do mnie Czytelniczka pytając, czy zamierzam podjąć ten temat i napisać, że Igor Stachowiak nie żyje. Tak, jak telewizja piksluje twarze swoich rozmówców, tak ja zapiksluję jej słowa i pozbawię je szczegółów. Ważne, że Czytelniczka napisała, że zarówno ona, jak i znani jej wysocy stopniem funkcjonariusze policji są zszokowani tym, co stało się na Trzemeskiej 12. Że owszem, zdarza się bić i różnymi metodami sprawiać duży ból człowiekowi, gdy ten – przykładowo – odciął część ciała komuś drugiemu i zakopał go w skrzynce pod ziemią. Wtedy bije się, robi się mu wszystko co trzeba, by wskazał miejsce z tą skrzynką. I takie rzeczy owszem, dzieją się nie tylko w amerykańskich serialach, ale również w Polsce powiatowej, która te seriale ogląda. I wtedy zapomina się o regulaminie i wszelkich konwencjach i prawach człowieka i się napierdala. Ale napierdala się po coś.
A Igor zginął za nic. I facet, który cisnął spust tasera powinien odpowiadać za zabójstwo.
Ale, ale. Wiecie co jeszcze? Strasznie wkurwia mnie, gdy rozmawiam z ludźmi i widzę, że znów się spolaryzowali. Jedni krzyczą o mordercach w mundurach, drudzy o tym, że Igor to przestępca i się mu należało.
Jak to się, kurwa, należało? I jacy mordercy? Nieumyślne zabójstwo. Przecież nie uwierzę, że ten policjant wstał do roboty, zjadł kanapkę, założył buty, pocałował córeczkę na do widzenia i pomyślał „dziś zamorduję przypadkowego człowieka”.
No, jakby nie.
Ten policjant przypadkowo zabił człowieka i osądźmy go. Ale razem z nim osądźmy system.
Znów się rozpisałem jak cholera, ale skręci mnie, jeśli nie dodam tego wątku. Jeden z moich ulubieńców, Philip Zimbardo, w latach 70. zrobił eksperyment więzienny. Kto zna, może przewinąć akapit. Kto nie zna – temu streszczę, ale zachęcam do obszerniejszego zapoznania się z tematem. Na uniwersytecie w Stanford Zimbardo zwerbował ochotników – całkowicie zwykłych ludzi – i podzielił ich na więźniów i strażników. Chciał sprawdzić, czy strażnicy są skłonni do przemocy, a więźniowie – z racji swej gorszej pozycji – są łatwymi tej przemocy ofiarami. Oczywiście – w wielkim skrócie – strażnicy zaczęli lać, a więźniowie zaczęli być lani. Całkowitych wniosków z eksperymentu nie znamy, bo Zimbardo eksperyment musiał przerwać. Jak słusznie zauważają krytycy, kuleje też metodologia badania.
Ale najciekawsze jest do jakich wniosków Zimbardo doszedł ponad 30 lat później. Na procesie w sprawie tortur w amerykańskiej bazie Guantanamo, gdzie żołnierze pastwili się nad więźniami, Zimbardo wystąpił jako biegły obrony jednego z oskarżonych. I powiedział ciekawą rzecz: prawdziwym winnym jest system.
To system pozwala – a raczej przyzwala – na patologiczne zachowania swoich funkcjonariuszy. System i sytuacja. Warunki zewnętrzne, w jakich sprawca przemocy się znalazł. Zimbardo pisze, że „oddziaływania sytuacyjne mogły wpłynąć na indywidualne zachowanie”. Pisze o „nadrzędnej sile mogącej czynić zło – systemie”. To system przymyka oko, tak jak przymykał je, póki ktoś z Biura Spraw Wewnętrznych nie zaniósł nagrania z Igorem dziennikarzom. To system daje cichą akceptację lania dla samego lania. To system pozwalał podłączać prąd do jąder więźniów w Guantanamo. To system pozwolił razić paralizatorem Igora Stachowiaka w kiblu przy Trzemeskiej 12.
System nie wyłapuje czarnych owiec, takich jak załoga Guantanamo i policjanci z Wrocławia. Bo mu na takich owcach zależy. System celowo odwraca wzrok, bo przecież tak jest łatwiej. Bo w większości przypadków pobity i porażony prądem złodziej przyzna się do kradzieży roweru. Albo do innych grzeszków.
Najtrafniejszy tytuł o śmierci Igora Stachowiaka, jaki widziałem dziś w polskich mediach, zamieścił Fakt24.pl. Napisali, że Igora torturowali „jak w Guantanamo”. I mieli rację. Bo mechanizmy, jakie rządziły policjantem z Trzemeskiej oraz starszym sierżantem Ivanem Frederickiem i szeregową Lynndie England są podobne.
I teraz pomyślmy. Czy naprawdę chcemy pozwolić na przemoc, bo tak jest „łatwiej”?
Czy naprawdę chcemy, by system uważał, że można torturować obywatela i kształcił w tym kierunku swoje kadry?
Może Igor Stachowiak nie myślał o tych wszystkich rzeczach, kiedy umierał. Ale ja się jednak zastanawiam.
View Comments (15)
Być podobnym - cosik wiem... Głębokie lata siedemdziesiąte - matka mojego znajomego wraca z wtedy NRF-u - konkretnie z Monachium a był to czas RAF-u Bader Meinhoff i temu podobne. U Niemiaszków szaleństwo... Kobieta wraca od rodziny do domu do Polski - i traf chce, że jest "podobna" do jednej z terrorystek...
Czym się to kończy? Na szczęście tylko kilkudniową traumą, skuciem na wpół golasa na zimnym betonie w jakimś więzieniu - zanim rodzina przytomnie nie interweniuje w ambasadzie w Bonn zanim to wszystko nie zostaje jakoś odkręcone i "przeproszone" - kobieta się nabawiła nerwicy do końca życia. Wiem że to trochę jakby nie to sam ale jednak na temat - tak sądzę. I też działało "podejrzenie" a nie dowód. Że słabo zna niemiecki? Udaje, że jedzie do Polski? - tym bardziej podejrzane? Że paszport? - podrobiony....
...muchy bym nie zabiła, ale gdyby ktoś tak moje dziecko.... zastanawiam się - w jakim świecie My żyjemy???....karma wraca ...
Smutne. System przymyka oko, bo tak działa. Błąd w sztuce, który wypłynął. Miałam znajomego, który zgarniał wpierdole na dołku, bo był ćpunem. Butem przyznawał się do rzeczy, o których nie miał pojęcia, a potem miał "kłopoty" na dzielni i z prokuratorem. Przyjaciela wysłał w kosmos radiowóz, poszło pod dywan, nikt nie dymił. Czekam na teksty borsukowe, dają poczucie wspólnoty myśli, ale i większe wkurwienie z niemocy lub małej mocy. Niby w jedności siła, niby. Nibyjedności? Nie, no czekam na nie.
Dzięki. A nibyjedność? To dobre słowo. Boję się, że tak właśnie jest. Niby. Pozwolę sobie ukraść czasem ten zwrot.
Weź je na zawsze, mi zawadza. Zastanawia mnie tylko skąd się to "niby" bierze, stawanie wpół drogi. Brak jaj - strach, czy może jakieś niedobory organiczne? A może pamięć komórkowa, przecież duża większość naszych dziadków/rodziców przeżyła wojnę, wypędzenie, zubożenie, także intelektualne? A może nic z tych rzeczy. Zwyczajny konformizm. Jesteśmy poszatkowani i jeden nie pasuje do drugiego.
Akurat eksperyment Zimbardo łamał wszelkie reguły metodologiczne i wyciąganie z niego wniosków jest dość wątpliwe - bardziej rzetelne replikacje pokazały, że to nie sytuacja, tylko przywództwo (w tym wypadku samego Philipa) były kluczowe. Piszę o tym tutaj http://blog.krolartur.com/mit-eksperymentu-wieziennego-zimbardo/
Wiem, dlatego zaznaczyłem, że pełnych wniosków nie znamy. Przywództwo to po mojemu również część.systemu.
Kilka razy podchodziłam do napisania komentarza, ale w sumie powtarzałabym tylko innymi słowami to, co Ty napisałeś, więc zamiast tego polecę wszystkim film, który być może znasz: „Eksperyment” w reżyserii Paula Scheuringa, ze świetnymi rolami Adriena Brody’ego i Foresta Whitakera – film oparty na motywach eksperymentu stanfordzkiego.
Znam, widziałem. Przerysowany, jak to film, ale coś w tym jest
Wiem, jak przekichane jest być do kogoś podobnym. Wiele lat temu poznałam dziewczynę, z którą często mnie mylono. Dość szybko jej ulubionym zajęciem stało się podszywanie pode mnie i robienie różnych chamskich rzeczy na moje konto, hojnie rozdając przy tym mój nr tel i adres. Gdyby już wtedy funkcjonowało obecne prawo mogłabym ją oskarżyć o kradzież tożsamości, a tak zostaje mi jedynie potężny wkurw. Czas, kiedy widziałam ją po raz ostatni liczy się już w dziesięcioleciach, a mimo to non stop natykam się na ludzi, którzy nadal mnie z nią mylą (ostatnio tydzień temu). Obezwładnia mnie czasem niemoc zrobienia czegokolwiek z tym syfem. Machnąć ręką na to też nie sposób, bo nie jest przyjemne usłyszeć od jakiejś kompletnie obcej osoby, że jestem kurwą, bo puszczam się ze szwagrem (w życiu szwagra nie miałam) albo wyskoczyć sobie do knajpy na browara i zobaczyć w pewnym momencie przed nosem wylot lufy pistoletu dzierżonego przez mocno zawianego gościa bełkocącego jakieś zadawnione pretensje (po krótkiej pyskówce jasne było, że znów zostałam z nią pomylona). Jeśli ją jeszcze kiedyś spotkam ma jak w banku ciężkie mordobicie, a i taki taser też chciałabym wtedy mieć.
O kurde. Współczuć pozostaje. A taserem się nie baw, nie warto :)
Spoko, posłucham dobrej rady ;) A tak poza tym... Kiedy nagle w mediach robi się taka wrzawa na jakiś temat nie mogę pozbyć się wrażenia, że to celowe i ma odwrócić uwagę od czegoś innego.
widzialem rozne pokurwione rzeczy w internecie, ale ten film jak go torturuja w kiblu sprawil ze mi sie zimno zrobilo, kurwa mac jak mozna tak skatowac bezbronnego czlowieka, ciagle czytam opinie jakie sa z arabow i murzynow zwierzeta bo ludzi zabijaja a polska taka super bezpieczna. a ta sprawa tylko przypadkiem ujrzala swiatlo dziennie, huj wie ile takich rzeczy sie dzieje co nawet o nich nie wiemy. jeszcze to zgarnianie z ulicy ludzi ktorzy nagrywali zatrzymanie, kurwa mac rece opadaja, i najgorsze ze nikt nie moze nic z tym zrobic bo to oni sa "prawem" i sami siebie beda sadzic, wyjdz przed szereg to cie moment upierdola. w ogole fajnie ze cos w koncu wrzuciles borsuku,
ps jesli moglbym ci zaproponowac temart - moze zechcialbys cos napisac o mlm albo o "kołczach"/trenerach sukcesu, ciekawy temat i poczytalbym co o tym myslisz.
Dziękuję! A kołcze? Jest to jakiś temat, choć musiałbym się zagłębić. Bo jakoś tak się składa, że celowo ich omijam.
Odróżniłbym faktyczny coaching - który jest konkretną techniką wspierania rozwoju - od poppsychologii i różnych guru rozboju osobistego ("rozboju" celowo). To oddzielne działki, choć często mieszane niestety.