Wymyśliłem sobie program, który na pewno zobaczymy kiedyś w telewizji. Dziesięciu pacjentów chorych na raka, w tym jeden terminalny. Nikt, nawet oni, nie wiedzą który. Widzowie wysyłają SMSy. Marcin Prokop uśmiecha się szeroko. Magdalena Ogórek znów zmienia strony.
To wielkie show. W jury król disco polo Zenek Martyniuk, Małgorzata Foremniak, która ciągle płacze i uśmiechnięta gwiazdka młodego pokolenia, ta z dziwną twarzą, która wyje coś w reklamach telefonii komórkowej. Imienia nie znam, ale to nieważne. Widzowie znają.
Dziesięciu uczestników. Wszyscy chorzy na nowotwory złośliwe, jeden terminalny.
Widzowie przed ekranami gryzą paznokcie i kłócą się z żonami. Który to? Który wygląda najgorzej? Który nie rokuje?
Lekarze zrobili zawodnikom badania, ale trzymają diagnozę w kolorowych kopertach i ścisłej tajemnicy. Widz może wysłać SMS za 2 złote 40 groszy + VAT wspomagając terapię ulubionego uczestnika.
Zawodnicy walczą o sympatię widzów biorąc udział w różnych zabawnych i deprecjonujących godność człowieka konkurencjach. Żonglują, przeciągają linę, skaczą w workach i do basenu, tańczą z gwiazdami.
Odwiedza ich córka tego faceta z Perfectu i śpiewa z nimi kiepskie piosenki. Udział bierze Małgorzata Rozenek i uczy, jak w dobrym stylu leżeć w pościeli z hospicjum i jak zrobić papierowe kwiaty, które z pewnością uprzyjemnią ostatnie dni. Magda Gessler i ten Francuz od fartucha pokazują, jaki posiłek jest najlepszy przy chorobach nowotworowych. Gościem specjalnym programu jest Magdalena Ogórek, która w każdym odcinku popiera innego uczestnika.
Śmieszny prowadzący w rodzaju Macieja Stuhra lub Marcina Prokopa ma masę dowcipów na temat umierania i zabawia zarówno publikę, jak i uczestników. Gościnnie pojawia się nawet kabaret Ani Mru Mru (albo nawet Koń Polski!) i wszyscy pękają ze śmiechu.
Program sponsoruje NFZ, bo to wychodzi taniej, odkąd minister Radziwiłł zrezygnował z refundacji onkologii. W wielkim finale oglądamy na czyją terapię widzowie zechcieli przeznaczyć swoje pieniądze z SMSów i – dodatkowo – czy trafnie wytypowali pacjenta terminalnego.
Pani Bożena z Gliwic wytypowała właściwie, zostaje wyłoniona w wielkim losowaniu i wygrywa ekspres do kawy Nescafe.
Pani Bożena pozuje z pacjentem terminalnym do zdjęć i uśmiecha się szeroko.
Pacjent dostaje dożywotni zapas soków Tymbark.
To wychodzi tanio, razem cztery zgrzewki.
Uradowany pokazuje do kamery hasło, jakie odkrył na kapslu z soczku. „Carpe diem”.
Cięcie. Reklama.
Jestem pewien, że w ciągu 10 lat zobaczymy coś takiego w TVN. A jeśli TVP nadal będzie kierował Jacek Kurski, to nawet na antenie publicznej.
Śmiem twierdzić, że mam rację, bo historia wielokrotnie pokazała nam, że w naszym świecie spełnia się większość mrocznych fantasmagorii z literackich antyutopii.
Kto z was 10 lat temu uwierzyłby, że media codziennie zajmować się będą taką papierową chorągiewką bez osobowości, jak Magdalena Ogórek? Personifikacja syntezatora Ivona. Powie wszystko, co w nią wpiszesz.
Kto z was 10 lat temu uwierzyłby w myślozbrodnię w świecie realnym?
Kto z was uwierzyłby, że w roku 2017 pracownicy dobrowolnie pozwolą pracodawcy wszczepić sobie chipy?
Tak, po Szwecji także pierwsza amerykańska firma zdecydowała o zachipowaniu swoich korporacyjnych niewolników.
Three Square Market (32Market) z Wisconsin nie jest wielką korporacją. Jest firmą zatrudniającą 85 osób i wynajmującą do biurowców automaty z Coca Colą i batonami Mars.
Firma 32Market właśnie ogłosiła, że ponad 50. jej pracowników zdecydowało dobrowolnie (?) na wszczepienie sobie korporacyjnego implantu zmieniającego ich w chodzącą kartę. Chip wszczepiony będzie w dłoń, pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym. Dzięki niemu pracownik-niewolnik uruchomi kserokopiarkę, otworzy drzwi do firmy i zapłaci za frytki, czy inne zakupy w korporacyjnej stołówce.
Niby nic. Niby cała akcja jest reklamą firmy z automatami, która chce rozszerzyć swoje usługi o sprzedaż właśnie tego typu implantów. A jednak ponad pół setki posiadających wolną wolę ludzi zdecydowało wszczepić sobie to gówno ku chwale zarządu.
Czasem tak sobie siedzę i zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi.
Gdybym był człowiekiem religijnym, natychmiast skojarzyłbym fakt chipowania ludzi w firmie 32Market z Wisconsin z Apokalipsą świętego Jana, w której czytamy (13-16), że szatan, ta bestia dziesięć rogów i siedem głów mająca, „sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia Bestii lub liczby jej imienia”.
I natychmiast zacząłbym się szykować na koniec cywilizacji.
Ale nie jestem człowiekiem religijnym, więc zamiast Biblii sięgam po inne książki. W literaturze SF z drugiej połowy XX w. objawia się m.in. lęk człowieka, którego może zastąpić maszyna. Autorzy – a za nimi czytelnicy – podnoszą wątek dehumanizacji społeczeństwa i bezużyteczności pracy ludzkich rąk.
To nic nowego. W roku 1811 wybuchła w Wielkiej Brytanii rewolucja luddystów. Robotnicy, rzemieślnicy i inni przedstawiciele pogardzanej klasy pracującej rozpętali wojnę przeciwko przemysłowi. W atakach terrorystycznych niszczyli maszyny, które pojawiły się w fabrykach. Bali się, że one ich zastąpią. Że staną się niepotrzebni.
Więc (zdania nie zaczyna się od więc) w roku 1812 parlament brytyjski, rękami parlamentarzystów finansowanych przez fabrykantów i przemysłowców, uchwalił ustawę, w myśl której zniszczenie maszyny było karane śmiercią. W ten sposób życie człowieka stało się mniej warte niż śruby i zębate koła. Rewolucja skończyła się falą egzekucji i zesłań do kolonii karnej w Australii.
Odkąd istnieją maszyny boimy się, że nas zastąpią.
Nie zauważyliśmy momentu, w którym my staliśmy się maszynami.
Wstań, umyj zęby, do pracy idź. Do roboty, robocie. Wróć, zjedz, idź spać. Zęby umyj. Biel staje się jeszcze bielsza.
Roboty.
Jesteśmy zgrają robotów.
Siedzimy w swoich pracowniczych boksach stukając w klawiatury komputerów, które dla korporacji są warte więcej niż my. Godzimy się na to, że zadłużamy się w wieku 20-paru lat na kwotę, której nie będziemy w stanie spłacić do śmierci tylko po to, by mieć dach nad głową. Sprzedajemy się za te marne betonowe kilka metrów kwadratowych, które mają uchronić nas od śmierci z wyziębienia.
Swoją półniewolniczą pracą sprawiamy, że prezesi bogacą się, a my zadłużamy się coraz bardziej. I chwalimy to sobie. Przecież – nie daj Bóg – ktoś (lub coś) mógłby nas zastąpić! Pracujmy ciężej!
W 2015 roku 20 milionów Polaków miało na koncie równe zero złotych oszczędności. Do tego przeciętnie każdy z nas miał 7 tys. niespłaconego długu, 25 tysięcy długu publicznego na głowę, oraz co siódmy – 200 tys. zł kredytu mieszkaniowego.
Niewolnik? Maszyna?
Nie zauważyliśmy momentu, w którym staliśmy się tańsi od maszyn.
Nie zauważyliśmy też kolejnej rzeczy.
Od zawsze ludzkość obawiała się, że maszyny nie tylko nas zastąpią, ale zyskają też inteligencję.
Nie zauważyliśmy kiedy my, ludzkość, tę inteligencję straciliśmy.
Oglądamy te koszmarne cichopki, czy inne rozenki, karmimy się TVN-owską i polsatowską papką i nie widzimy, że te okropne, prymitywne programy stały się dla nas tym, czym paliwo dla maszyny.
Wasza kanapa i telewizor to stacja paliw. To wasza stacja dokująca.
Te wszystkie Trudne Sprawy, tańczące pokraki z miernych seriali, idiotyczne kłótnie w programach publicystycznych, rolnik, który szuka żony, Monika Olejnik, która nie ogarnia o czym mówi i po co mówi, ojciec Mateusz na rowerze i tragicznie zmarła Hanka Mostowiak, ta nieszczęsna Magdalena Ogórek, która jak wzorowy robot znów przeprogramowała się na wiodącą ideologię, te polskie – tfu – kabarety, te wszystkie „gwiazdy” telewizji to tylko paliwo, które wy, roboty, tankujecie przed kolejną zmianą w fabryce.
Oprócz schabowych i ziemniaków.
Albo oprócz tofu i jagód goji. Jeden chuj.
Ale jest gorzej. Maszynami stajemy się przecież również w życiu prywatnym. Jak komputery. Uruchamiamy nasze mózgowe procesory i kombinujemy. Które równanie ma wyższą sumę. Czy ten facet, z którym spotykasz się od trzech lat to materiał na całe życie? A może coś ci w nim przeszkadza? Pieniądze? Za mało podróży do egzotycznych krajów? No cholera, przez niego nie masz co wrzucić na Facebooka razem z tysiącem zdjęć z przymierzalni w H&M! A może odbijesz to sobie i imprezowo, po kilku malinowych Reddsach, nadziejesz się przypadkowo na Alvaro z Erasmusa i w ten sposób wyrazisz swoje rozterki?
Albo ty. Tak, ty. Młody, zdolny, elokwentny z kartą Multisport. Wiem, co robiłeś na wieczorze kawalerskim Ryśka z księgowości. Ta dziewczyna nie była ani ładna, ani interesująca. Po prostu nie była twoją żoną, a ty byłeś nawalony, jak Misiewicz w Białymstoku. A w ogóle to żona się nie dowie. Prawda?
Zrobiliście sobie w podświadomości bilans zysków i strat i zapomnieliście że jesteście człowiekiem, nie maszyną.
Autodestrukcja.
Wszyscy jesteśmy maszynami, które ulegają autodestrukcji. Z tych, czy innych powodów. Finansowych, czy emocjonalnych.
Luddyści byliby niepocieszeni.
Ale oni przynajmniej nie muszą oglądać wieczornych show w TVN.
View Comments (12)
Od razu mi się skojarzyło po przeczytaniu tego tekstu...
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Eksperyment_Calhouna
Ciekawe czy wszystkie "inteligentne" cywilizacje czeka autodestrukcja czy gdzieś w kosmosie są tacy naprawdę zasługujący na miano inteligentnych.
Jak zwykle świetny test !
Tylko czemu tak długo każesz czekać na następne ? :)
Dziękuję :) Nie poradzę - praca, życie. Muszę sobie najpierw tekst przemyśleć, a przede wszystkim musi mnie tknąć wena.
Raczej wkurw ;)
Ech Borsuku... gdybym miała w swoim otoczeniu kogoś tak interesującego zaczęłabym wynurzać się z domu do ludzi częściej niż dwa razy do roku. Rozmowa przy piwku z kimś takim to by była uczta. Pozostaje siedzieć w mieszkaniu z nosem w książkach SF (aktualnie Michał Cholewa "Echa"). Pozdrawiam
Hej, dziewczyno! Dziękuję :) Ale ja nie jestem taki interesujący, po prostu czasem mam dziwne myśli i zacząłem je spisywać. Ciekawych ludzi jest jednak - mimo wszystko - sporo :)
Mój kumpel już ładnych kilka lat temu przedstawiał mi bardzo podobne interpretacje tego fragmentu Apokalipsy. A ode mnie przez ostatnie dwa lata nie chcą się odkleić pewne książki. Głównie ta z myślozbrodnią, ta z równymi i równiejszymi oraz ta, w której mimo zapisania w szafie, żeby nie dać się sukinsynom, dziewczyna zawisła na żyrandolu.
Książki to w ogóle jest przekleństwo, które nie pozwala niektórym ludziom dostosować się do zdrowej tkanki społecznej
Aha, a tę trzecią to właśnie czytam, bo ominąłem po drodze :) Tam miało nie być żyrandola? W każdym razie: spojler, ale po 32 latach od wydania można wybaczyć :)
Pierwsza to 1984, druga to Folwark zwierzęcy, a ta o żyrandolu to... :)?
Opowieść podręcznej - tak mi wychodzi
Słusznie wychodzi. Nie będę spoilerować :)