Podobno właśnie odbywa się starcie tytanów. Bitwa ostateczna mająca zadecydować o przyszłości mojej, twojej, naszego kraju i w ogóle tej części Europy. Tak mówią. A ostatecznie wszystko sprowadza się do faceta w garniturze na tle spoconych ludzi i dziadunia pałaszującego ogórka kwaszonego z racuchem. Tak wygląda ta cała kampania wyborcza i tak będzie wyglądać następna kadencja.
Za trzy miesiące będzie już po wyborach, a gdybym nie był pechowcem zajmującym się polityką, śledzącym media z konieczności i masochizmu, nie wiedziałbym nawet, że tkwimy w środku jakiejkolwiek kampanii.
Jeśli posłuchać tego, co czasem deklamuje w radio jakiś polityk Platformy, czy PiS jesteśmy w trakcie kampanii wyborczej niezmiernie ważnej, najważniejszej od czasów bitwy pod Grunwaldem (dziś rocznica). Kampanii, która ma zdecydować o cywilizacyjnym kierunku, w jakim zmierza nasz kraj. Takiej, która odpowie na pytanie, czy będziemy Polakami sytymi i szczęśliwymi, czy może pochłoną nas czeluści piekielne, a sam szatan osobiście wypatroszy nas nożem stołowym i owinie nasze jelita dookoła krzesła.
I tak mówią obie partie, bo przecież na poziomie mentalnym one zgadzają się ze sobą. Przecież na poziomie mentalnym polityk PO i PiS to często ta sama osoba tak pięknie przepoczwarzona w – na przykład – Jarosława Gowina, wicepremiera w rządzie PiS i wicepremiera w rządzie Platformy. Albo w takiego Saryusza-Wolskiego – europosła PO i PiS jednocześnie. W Kazimierza Marcinkiewicza, który żenuje tak samo, jako premier Prawa i Sprawiedliwości i jako gorący tej partii przeciwnik.
Nasz kłopot polega na tym, że niezależnie w jakiej partii są aktualnie Gowin, Saryusz czy Marcinkiewicz wciąż mają tę samą, uroczą osobowość i ten sam umysł myślący kategoriami wymykającymi się komuś, kto ma jeszcze jakiekolwiek kawałki godności poupychane w pokaleczonej duszy. Jedyna różnica jaką mają nam do zaaferowania jest taka: krzesło, wokół którego owiną nasze jelita będzie albo z IKEI, albo z firmy Bodzio Meble. A potem kampania się skończy i okaże się, że jest to to samo, jedyne krzesło wyniesione ze śmietnika historii i transformacji systemowej.
Wybieraj, Polsko!
Nasz kłopot polega na tym, że tkwimy w środku kampanii wyborczej, która jest niczym innym, niż marny, niszowy serial służący zaspokojeniu twoich najniższych instynktów.
Jest taki patologiczny tasiemiec, który oglądam z niesłabnącym zamiłowaniem: „Chłopaki do wzięcia”. Państwo reżyserstwo (Irena i Jerzy Morawscy) z dbałością i zaangażowaniem wyszukują na polskiej prowincji ludzi, którzy nie radzą sobie w społeczeństwie. Nie mają wykształcenia, nie mają zębów, nie mają pieniędzy, nie mają przyszłości, za to mają – zazwyczaj – alkoholowy zespół płodowy i inne genetyczne obciążenia, które nie pozwalają im intelektualnie sprostać wyzwaniu, jakim jest zwykłe życie.
Państwo Morawscy wyszukują tych najsłabszych, najbardziej skrzywdzonych przez los (i przez samych siebie) ludzi, stawiają im przed nosem kamerę i napawają się ich bezradnością. A wraz z nimi możemy napawać się my: widzowie. Możemy oglądać – jak podczas wizyty w ogrodzie zoologicznym – frustrację, biedę, rozmaite fobie społeczne, nieporadność, ograniczenia intelektualne i higieniczne (w tym serialu zobaczycie wiele najazdów kamery na brudne paznokcie i gnijące zęby).
Dzięki państwu Morawskim możemy poczuć się lepsi i mądrzejsi od bohaterów filmu, możemy pokazać ich palcem i zakrzyknąć za Cyceronem: O tempora, o mores!
Lubię sobie powtarzać, że ja akurat oglądam to wszystko w celach medioznawczych i socjologicznych. Że oglądam to, by empatycznie oburzyć się na Morawskich i współczuć ofiarom ustrojowej transformacji. Ale kogo ja chcę oszukać…
Oglądamy takie rzeczy, bo możemy poczuć się wyjątkowi, ładniejsi i bardziej ogarnięci. Tacy kurwa życiowo kompetentni, bo przecież na tle bohaterów filmu państwa Morawskich każdy z nas wydaje się umieć grać w życie.
I wszystkie nasze porażki bledną przy intelektualnie niesprawnej, tłustej, pryszczatej dziewczynie siorbiącej herbatę ze słoika po ogórkach, wypróżniającej się za stodołą i ostrzegającej nas, że w ciążę zachodzi się poprzez ból zęba i wizytę u dentysty.
Tak było, nie zmyślam.
Dziś ta sama dziewczyna – po serii operacji plastycznych – fotografuje się na ściance u boku Michała Wiśniewskiego z Ich Troje, a kolorowe media nazywają ją influencerką. Dziś ta sama dziewczyna określana jest mianem gwiazdy, a młodzi ludzie mają ją obserwować, klikać lajki i podążać jej śladem.
No powiedzcie, że tak samo jak z Asią z „Chłopaków…” nie jest z tym całym Marcinkiewiczem.
I tak też jest kochani z tą kampanią wyborczą. Mam wrażenie, że oglądam wyścig dwóch intelektualnie skrzywdzonych facetów. Facetów, którzy usiłują mi wmówić, że właśnie trwa starcie cywilizacji i wszystko zależy od tego, któremu z nich – temu żłopiącemu ze słoika, czy temu ze ścianki z Wiśniewskim – otworzę drzwi.
No właśnie, drzwi. Zatrzymajmy się przy drzwiach.
Z tymi drzwiami to początkowo było tak, że ich nie było w ogóle. A potem przyszedł spocony facet w garniturze i kazał mi wierzyć, że drzwi są realne i do tego bardzo ważne. Tych facetów było do tej pory wielu i wszyscy byli tym samym facetem. Dziś jest nim akurat pan wojewoda pomorski Drelich, któremu z przyjemnością wręczam dyplom symbolu tej kampanii wyborczej.
Pan wojewoda pomorski Drelich jest w tym momencie w obozie PiS i żeby podkreślić zasługi tej partii postanowił właśnie uroczyście otworzyć plażę w Jantarze. Plażę, z której ludzie korzystają od dziesięcioleci i – co więcej – właśnie smażą na niej swoje umęczone tyłki.
Ale panu Drelichowi to nie przeszkadza, dlatego wyposażony w garnitur, nożyczki i sztab przytakiwaczy udał się na plażę i z namaszczeniem przeciął wstęgę. Wstęga miała być domyślnie w naszych dumnych barwach narodowych, ale przytakiwacze – jak to przytakiwacze – trzymali ją odwrotnie, przez co wojewoda Drelich uroczyście przeciął wstęgę z flagą państwa Monako. Co można obejrzeć na poniższym zdjęciu opublikowanym przez jego własny urząd.
A kiedy już wojewoda Drelich postawił metaforyczne drzwi do plaży i szeroko – jak to w Monako – je otworzył, Jarosław Kaczyński zjadł ogórka. Bo to również jest ważne w starciu cywilizacji – jedzenie ogórków kwaszonych i takich jakby racuchów ze słodkim wsadem w miejscowości Kuczki-Kolonia.
Mniej więcej w tym samym czasie Grzegorz Schetyna i jego Platforma Obywatelska kręci się w kółko i próbuje wykombinować, czy wielką wojnę cywilizacyjną lepiej stoczyć z twarzą Leszka Millera na sztandarach, czy może bardziej efektywne będzie udawanie Prawa i Sprawiedliwości Bis.
Czy bardziej opłaci się poprzeć w kampanii prawa człowieka, czy może lepiej o nich milczeć? Czy obiecać więcej pieniędzy niż PiS, czy może oburzyć się na rozdawnictwo?
Czy warto mieć – kurwa mać! – jakiekolwiek poglądy, czy może lecieć na antypisie i koncertowo przerżnąć kolejne wybory?
I tak łażą ci dwaj faceci. Jeden z twarzą Jarosława Kaczyńskiego z ustami wypchanymi ogórkiem i racuchami, drugi z twarzą Grzegorza Schetyny z ustami wypchanymi demokracją i konstytucją. Pierwszy próbuje wyważyć otwarte drzwi, bo nie rozróżnia napisów „pchać” i „ciągnąć”, a drugi utknął w drzwiach obrotowych, bo nie wie kiedy z nich może bezpiecznie wyjść.
I kręci się ten cholerny Schetyna i pcha zamiast ciągnąć ten cholerny Kaczyński, a my wszyscy dalej siedzimy i oglądamy tę kampanię. I to wielkie starcie idei. Ten spór między facetami, którzy nie wierzą w to co mówią. Ale wierzą, że uwierzycie w to wy.
Siedzimy tak sobie wygodnie i obserwujemy, jak jeden z drugim defekują za stodołą i krzyczą, że to wszystko w imię Polski.
W tym poniżającym ludzi serialu „Chłopaki do wzięcia” jest taka kultowa scena. Ryszard „Szczena” – poprzedni narzeczony dziewczyny zza stodoły i ze ścianki z Wiśniewskim – kradnie starej, umęczonej matce rower. Ta scena jest kultowa dlatego, że wielu widzów czerpie niesamowitą radość z momentu, w którym kobieta błaga syna, by nie zabierał jej jedynego środka transportu. Kobieta, która całe życie funkcjonuje na obrzeżach cywilizacji, bez bieżącej wody i ogrzewania, która bez tych dwóch kółek nie pojedzie ani na pocztę, ani do lekarza, ani po salceson płacze: „Ryszard ty draniu, oddaj rower! Ja się boję, bo mi stracisz”.
Setki tysięcy ludzi zaśmiewają się z tej sceny.
To scena tak w Polsce popularna, że dzięki niej narzeczona Ryszarda trafiła w końcu na stół operacyjny dla celebrytów i wylądowała z Michałem Wiśniewskim, a wkrótce być może wyląduje w „Tańcu z gwiazdami”.
Albo, kurwa, w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej, bo znamy już takie przypadki.
Obejrzyjmy sobie wspólnie tę scenę i zobaczmy, czy będziemy się śmiać.
A teraz popatrzmy sami na siebie i odpowiedzmy sobie na jedno proste pytanie. Czy ten cały plażowy Drelich, ten cały Kaczyński racuchem wypchany, ten Schetyna nie umiejący obsłużyć obrotowych drzwi, ten Morawiecki, ta Szydło, ta Kopacz, ten Kosiniak-Kamysz oddadzą nam kiedyś ten pierdolony rower?
Bo ja się boję, że mi go stracą.
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.
View Comments (14)
czy ludzie oglądają te programy by się poczuć lepiej? niee, chyba większość niee.
nie rób z Polaków aż takich debili :D
oglądają bo po prostu można się pośmiać z sytuacyjnych tekstów. albo też powkurzać na tv, że coś takiego emitują, czyli w celach podobnych do Twoich.
co do wyborów.. ja tam mam nadzieję, że coś ruszy.
małą, bo nie chcę potem się zawieźć. ale widzę światełko w tunelu :)
ale Ty o światłach przecież nie będziesz pisał, i dobrze, wszędzie indziej takie fajerwerki mi obiecują że chyba oślepnę. dobrze poczytać nienawiść :)
Wiesz, Borsuk, ja nie wiem, jak to się stało, że wciąż jeszcze nie zniszczono Tobie strony...
Lubię Cię. Lubię tu być. Skąd jesteś?
Ja mam dwa macierzyste miasta : Ôsaka i Wrocław.
Nie...
Ja nie czuję się lepszy po zejściu z rejonu, gdzie cuchnącej moczem, nieporadnej, opuszczonej osobie doręczam kolejny EPO z komorniczym wezwaniem...
Co mam jej odpowiedzieć, gdy nawet mój podpis składam w znakach kanji. Co mam powiedzieć lub zrobić aby nie upokorzyć i tak już sponiewieranego człowieka?
A propos... Do jakiego punktu doszliśmy, że wstydzimy się okazać takie zwykłe, ludzkie współczucie?
Więc (z moim japońskim błogosławieństwem, zdanie zaczyna się od "więc" 😁) może zacznijmy od nas samych...
Więc to my jestesmy takimi chłopcami do wzięcia. A WIĘC politycy robia sobie z nas ten serial. NO WIĘC czas ptzestać srac za stodołą i odebrac im nasz rower.
Po pierwsze, nie ma zdania rozpoczynającego się od więc, tekst się nie liczy.
Po drugie, oglądanie "Chłopaków do wzięcia" to ten sam poziom rozrywki co oglądanie potostreamerów. Nie wiem, komu powinno być bardziej wstyd, twórcom tych treści, czy widzom. Jak chcecie bardziej humanitarną hardcorową rozrywkę to obejrzyjcie sobie "Dr Pryszczyllę" na TLC. Ogląda się to jak najlepszy horror, oczy zasłonięte dłońmi, z małym prześwitem, żeby tylko zerkać kontrolnie co się dzieje na ekranie.
O cholera! Zapomniałem o "więc" :(
Więc się popraw :)
No właśnie!
Tego programu to ja akurat nie znałam, ale te same powody oglądania znajdują mój upust w tym o ślubach, co to pani prowadząca wpada w panikę gdy okazuje się, że para młoda na tydzień przed podpisaniem papierów dotyczących wglądu w historię chorobową i dziedziczenia NIE MA WYBRANYCH DEKORACJI. Czuję się lepsza, czuję, jak bardzo jestem ponad te pierdoły i doceniam to, jak bardzo ograniczone życie mogę obserwować. Bo jak ktoś myśli, że dekoracje remizy są warte tak dużego przejęcia, załamania nerwowego i zachowania jakbyśmy wszyscy stali w obliczu niewyobrażalnej tragedii, to życie na pewno ma ograniczone. A zaraz potem przełączam na tvn24 i przejmuje się, załamuję i wieszczę tragedię, bo brygada Schetyny myślała kilka lat, by przebić „piątkę” i po wielu spotkaniach, wykresach, wzorach matematycznych, spotkaniach, konsultacjach, wymyśliła „szóstkę”.
Przyznaję szczerze - również swego czasu kilka razy oglądałem Chłopaki do Wzięcia. Podobało mi się, razem ze znajomymi zaśmiewaliśmy się et caetera. Ale potem w chwili autorefleksji też przyszło otrzeźwienie. Ten serial powinni pokazywać wszystkim "miastowym", którym granica pojmowania zatrzymała się na śródmieściu ich metropolii - jako edukacyjny i z dużą ilością didaskaliów (bo bez tego nie pojmą, obawiam się).
Jezus Maria, okropny ten program, naprawdę ludzie oglądają takie rzeczy? To jest jakieś takie nieprawdopodobnie smutne....
On jest bardziej smutny niż okropny. Ja oglądam.
Przeraźliwe to jest raczej
Szczerze mówiąc to oglądają go nawet ludzie będący w równie nędznym położeniu jak jego bohaterowie.Miałem takiego znajomego,byłego alkoholika,który sobie nieźle spieprzył życie powiedział ,że program fajny i go buduje,daje mu jakąś nadzieję,że i on sobie ogarnie jakąś babkę.Powaga. Także pobudki i motywacje mogą być różne.