Na naszej granicy umierają ludzie, pada zimny deszcz, w Sejmie tradycyjnie tłoczą się idioci, a Przemysław Czarnek dostał nową fuchę i wybudować ma nam reaktor jądrowy imienia Jana Pawła II ze rdzeniem chłodzonym wodą święconą. Co może pójść nie tak? Być może jest to moment, w którym – ku pokrzepieniu serc – warto pomyśleć, że kiedyś bywało jeszcze gorzej.
No więc (zdania nie zaczyna się od „więc”): Czarnek.
Przemysław Czarnek.
Postać upiorna, która – wydawałoby się – nawet liżąc wytrwale buty partyjnym zwierzchnikom, nie dostanie w nagrodę ochłapu większego niż jakiś peryferyjna teka radnego dorabiającego w samorządowej spółce wywożącej szambo. Nie jest najostrzejszym ołówkiem w szufladzie, nie ma prezencji, elokwencją najbliżej mu do martwego karasia pływającego brzuchem do góry w smętnym bajorze, a mimo to dostał od Matki Partii nadzór nad trzema milionami dusz.
Bo uczniów w Polsce jest ponad 3 miliony i właśnie edukację tych milionów ma zapewnić Czarnek Przemysław. Ku chwale partii, która chce, byśmy na zawsze pozostali narodem głupim i ubogim.
Ale oprócz zniszczenia systemu edukacji, oprócz kastrowania listy lektur, oprócz antynaukowego bełkotu na temat seksualności i ekologii, oprócz bredni o Jezusku i Janie Pawle, oprócz tego wszystkiego Czarnek ma wybudować nam jeszcze elektrownię jądrową.
Tak. Ja mówię całkowicie poważnie. CZARNEK MA BYĆ ODPOWIEDZIALNY ZA ELEKTROWNIE JĄDROWE W POLSCE.
Co może pójść nie tak?
To indywiduum zostało właśnie wiceprzewodniczącym rady ds. rozwoju technologii wysokotemperaturowych reaktorów chłodzonych gazem. Powołał go minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka. Jeśli ktoś nie wie, to Kurtyka jest tym facetem, który jako minister klimatu bredzi o elektrycznych samochodach, a sam jeździ dwulitrowym, paliwożernym dieslem.
Czarnek to katastrofa, ale może pocieszy nas, że w historii świata zdarzali się politycy jeszcze głupsi niż on.
Pewnie nie pocieszy, ale spróbować warto: w najgorszym razie poznamy razem przynajmniej kilka ciekawostek. Być może, jak już to wszystko pierdolnie, takie ciekawostki przydadzą się do podtrzymania rozmowy przy ognisku, gdy piec będziemy zmutowanego psa na atomowej pustyni gdzieś pod Kluczborkiem?
Numer 5
Faruk I: król-złodziej, który pisał do Hitlera
W zestawieniu najgłupszych polityków świata nie może zabraknąć miejsca dla Faruka I, (przed)ostatniego króla Egiptu. Był to żarłok-kleptoman, choć te cechy posiada właściwie każdy polityk. Ale Faruk miał je, no… jakby bardziej.
Być może, gdyby jedyną głupią rzeczą, jaką zrobił była kradzież zegarka Winstona Churchilla, Faruka zabrakłoby w tym zestawieniu. Ale głupka poznajemy po tym, że głupie rzeczy robi nie wyjątkowo, a ciągle i wciąż.
Z tym zegarkiem to było tak, że król Faruk w swoich lochach znalazł recydywistę-kieszonkowca, którego wypuścił tylko po to, by uczyć się od niego fachu. Podczas II wojny światowej Egipt został zaproszony na rozmowy z Wielką Brytanią i Faruk spotkał się z Winstonem Churchillem. W pewnym momencie Churchill zorientował się, że z jego kieszeni zniknął pamiątkowy zegarek, który jego przodek otrzymał w prezencie od królowej Anny. Premier Zjednoczonego Królestwa wkurzył się wtedy bardzo i rozkazał swojemu egipskiemu partnerowi, by pokazał co ma w swoich kieszeniach. Speszony król Faruk oddał mu skradziony zegarek, tłumacząc, że znalazł go po prostu gdzieś na podłodze…
Jeszcze głupszym pomysłem króla Faruka było wysyłanie w tym samym czasie do Adolfa Hitlera i feldmarszałka Erwina Rommela listów, w których przeczytać można było, że „inwazja nazistów na Egipt byłaby bardzo mile widziana”.
Jednocześnie król Faruk żarł bardzo dużo, a z tego obżarstwa męczyły go złe sny. W jednym z nich zobaczył atakującego go lwa, więc kolejnego dnia wybrał się do egipskiego zoo i bohatersko rozstrzelał przetrzymywane tam w klatkach lwy. Zgromadził też największą na świecie kolekcję pornografii, bo dlaczego nie.
W 1952 r. wkurzone wojsko odsunęło go wreszcie od władzy i wygnało z kraju. Tron objął półroczny syn Faruka, Fu’ad II. „Porządził” niecały rok i był ostatnim królem Egiptu w historii.
Faruk I osiadł finalnie w Rzymie, gdzie dosłownie zajadł się na śmierć. Zmarł 18 marca 1965 r. w restauracji „Ile de France” pożerając wszystkie najdroższe dania z karty.
Numer 4
Saparmurat Nijazow: grafoman, który zbyt mocno kochał swoją mamę
On z Czarnkiem miał sporo wspólnego, choćby to że masowo zwalniał nauczycieli, bo ludźmi głupszymi i niewykształconymi lepiej się rządzi. Był dożywotnim prezydentem Turkmenistanu, miał pseudonim Turkmenbasza, czyli „ojciec Turkmenów” i już samo to powinno dać nam jakieś wyobrażenie o jego megalomanii.
Ku nieszczęściu wszystkich napisał książkę i jak każdy grafoman uważał ją za najwspanialsze dzieło świata. Z bibliotek wyrzucił więc inne książki, z wyjątkiem Koranu i Ruhnamy – swojego dzieła właśnie. Być może Koran uchował się dlatego, że Nijazow twierdził, że książkę podyktował mu sam Allah, który przecież z nim rozmawia, jak równy z równym. Złośliwi twierdzą, że Ruhnamę napisał za niego ghostwriter, bo prezydent nie był w stanie intelektualnie sprostać takiemu wyzwaniu.
Ruhnamę obowiązkowo czytali wszyscy uczniowie, którzy zaczynali dzień w szkole od deklamacji jej fragmentów. Książka Turkmenbaszy stałą się też obowiązkową lekturą podczas egzaminu na prawo jazdy i to jej treści dotyczyły pytania.
Tej książce wybudował też okropny estetycznie pomnik zdobiony złotem. Pomnik książki ma mechanizm, który regularnie otwiera ją i zamyka, a za jakiekolwiek złe słowo o poziomie literackim Ruhnamy groziły tortury i śmierć.
Z powodu swoich kompleksów nadał swoje imię wszystkiemu co się dało. Turkmenbaszą zostało m.in. lotnisko, miasto, melon i miesiąc styczeń. Zabronił ludziom słuchania muzyki z radia w samochodzie i trzymania psów. Siedział też po ciemku w swojej rezydencji i strzelał z pistoletu do niewidzialnych ludzi, którzy przychodzili w jego umyśle, by go zabić i krytykować jego książkę.
Rozkazał też historykom ogłosić, że jest potomkiem Aleksandra Wielkiego. A wy myśleliście, że to Gosiewski – chełpiący się pokrewieństwem z sienkiewiczowskim Kmicicem – był śmieszny.
Turkmenbasza bardzo kochał też swoją tragicznie zmarłą mamusię. Jej imię zastąpiło miesiąc kwiecień i słowo… chleb. Bo przecież każdy chciałby, żeby ludzie codziennie wkładali w usta kawałki jego matki… Ale czego spodziewać się po facecie, który kazał nazywać melona swoim przydomkiem. „Och, jakie słodkie wnętrze ma nasz przywódca, jestem szczęśliwy, że mogę się w niego wgryźć. W sam środeczek…”.
Z polecenia Turkmenbaszy twarz mamusi zastąpiła też twarz Temidy na pomnikach.
Nijazow zmarł na atak serca w 2006 roku, władzę w kraju sprawował nieprzerwanie od 1985 roku.
Numer 3
Ibrahim I: Sułtan-morderca, który chciał przelecieć krowę
W historii Imperium Osmańskiego było wielu złych i bardzo złych przywódców, ale Ibrahim I zasługuje na własny rozdział. Był szaleńcem, gwałcicielem i po prostu podłym i głupim człowieczkiem, a na kartach historii zapisał się tym, że zakochał się w narządach rodnych jałówki.
Na tronie zastąpił swojego brata Murada IV: faceta, który chadzał po ulicy z mieczem i własnoręcznie ścinał każdego pechowca, który nie zdążył przed nim uciec. Według obliczeń historyków dziennie mordował w ten sposób średnio 13 osób, co daje imponujący wynik 25 000 trupów w ciągu ostatnich 5 lat swoich rządów (wcześniej nie prowadzono takich rachunków).
Brat Murada, Ibrahim, objął tron w 1640 roku i od razu pokazał, że jest jeszcze większym idiotą. Pierwszą jego decyzją było obicie wszystkiego – dosłownie, kurde, wszystkiego – futrami, bo, no cóż, lubił po prostu włosy.
Po tym, jak ściany i meble pałacu Topkapi stały się pięknie owłosione, rozkazał uszyć sobie włochate, futrzaste ubrania.
Strzelał też z łuku, z okna, do przypadkowych osób.
Jego matka – najpotężniejsza kobieta w Imperium Osmańskim, była grecka niewolnica Kösem – zasugerowała mu wtedy delikatnie, by może nie skupiał się zbytnio na rządzeniu. Powiedziała mu, że te wszystkie dekrety, pisma, dyplomacja i inne obowiązki są potwornie nudne i lepiej żeby rozejrzał się za dziewczynami. Sama, w jego imieniu, zajęła się Imperium.
Ibrahim posłuchał mamy. Zyskał tym samym potworną sławę okrutnego gwałciciela. Rozpowiadano legendy o dziewicach porywanych i gromadzonych w pałacu tylko po to, by spośród wielu sułtan mógł wybrać tę, którą zgwałci dzisiaj. Miał też harem z 280 stałymi nałożnicami, ale to mu nie wystarczało.
Swoją życiową misję zrozumiał dopiero tego słonecznego dnia, gdy w oko wpadła mu krowa. Sułtan był zachwycony i uznał, że jej narządy płciowe to doskonałość nad doskonałości. Rozkazał odlać je w złocie – w licznych egzemplarzach – i rozesłać po całym Imperium.
Po co? Dymitr Kantemir, hospodar Mołdawii napisał wtedy w swojej kronice: by słudzy szukali kobiety z waginą podobną do krowiej.
Być może będziecie trochę zdziwieni, ale w końcu taką znaleźli.
Dziewczyna pochodziła z Armenii i nazywała się Kostka Cukru. Była też niewyobrażalnie tęga, co tylko podnosiło jej wartość w oczach Ibrahima, który uważał, że facet nie pies, na kości nie poleci. Mówiono, że Kostka ważyła 300 kilogramów.
Kostka Cukru, być może dzięki swojej unikalnej anatomii, zyskała nad sułtanem władzę praktycznie absolutną. Ibrahim robił wszystko, czego ona sobie zażyczyła. Pewnego dnia powiedziała mu na przykład, że każda z jego 280 konkubin ma sekretny romans i zdradza go, dlatego każdą powinno się zaszyć w worku i żywcem utopić w cieśninie Bosfor.
Zrobił to, bo dlaczego nie.
Kostka Cukru nie przewidziała jednego: jeśli twoja teściowa jest Matką Sułtanów i od lat trzęsie połową Azji, to może lepiej się mamusi nie narażać. Dość powiedzieć, że Kösem zaprosiła Kostkę Cukru do siebie na herbatę i własnoręcznie ją udusiła.
A co stało się z Ibrahimem? Skończył podobnie do swojej Krowiej Kostki, uduszony cięciwą łuku przez ludzi, którzy mieli go już serdecznie dość.
Egzekucji na Ibrahimie – za zgodą i aprobatą mamy Kösem – dokonał głuchoniemy eunuch. Zapomniałem wspomnieć, że Ibrahim lata wcześniej miał wizję, której bał się najbardziej na świecie? Całe życie prześladował go lęk, że zginie z ręki głuchego eunucha.
Cóż.
Numer 2
Lon Nol: Dyktator, który postawił na magów bojowych
Bodaj najbardziej okrutne (choć ciężko tu wartościować) ludobójstwo w historii współczesnej odbyło się w Kambodży i współodpowiedzialny za nie był człowiek, którego Amerykanie uznali za najlepszego kandydata do reprezentowania swoich interesów. Lon Nol został postawiony na czele państwa w wyniku amerykańskiego przewrotu. Był tak głupi i tak słaby, że jego rządy zaowocowały zwycięstwem Czerwonych Khmerów, którzy wymordowali miliony swoich współobywateli.
Ale dlaczego tak głupi człowiek stał się prezydentem 7-milionowego kraju będącego wówczas języczkiem u wagi w zimnej wojnie pomiędzy największymi mocarstwami świata?
Ponieważ – po prostu – był pod ręką. I to pokazuje nam odpowiedź na pytanie: jak ten czy inny Czarnek znalazł się na takim i takim stanowisku.
Był pod ręką.
Lon Nola Amerykanie zrobili prezydentem Kambodży, ponieważ nie radzili sobie z wojną w sąsiednim Wietnamie. Wpakowali w niego miliony dolarów, wyposażyli jego ludzi w najnowszy sprzęt, udostępnili lotnictwo do codziennych bombardowań linii wroga, a mimo to Lon Nol przegrał z bosymi wieśniakami wyposażonymi w maczety i chińskie AK-47.
Bo Lon Nol wierzył w czary. W swojej polityce kierował się wskazówkami wróżbitów i chiromantów. Jeden z nich powiedział mu, że partyzanci zniszczą go wysyłając przeciw niemu tysiące tresowanych królików. Dlatego najważniejszym zadaniem generalicji Kambodży stało się wypatrywanie nie partyzantów, a tych zwierząt właśnie. Ktoś bardziej oczytany znalazłby tu pewnie analogię do Szekspira i przepowiedni „Nie tknie Makbeta żaden cios morderczy, Póki Las Birnam ku Dunzynańskiemu Wzgórzu nie pójdzie walczyć przeciw niemu”, ale ja jestem przecież tylko chamem z internetu, więc lećmy dalej.
Jeszcze w 1975 roku, tuż przed zwycięskim marszem Czerwonych Khmerów po ulicach Phnom Penh, Lon Nol upierał się, by poczynaniami wojsk na froncie kierować na ślepo, ze swojego gabinetu, bez żadnych potrzebnych danych, opierając się na tym, co powiedział mu jakiś hochsztapler zapewniający, że rozmawia z duchami.
A 12 sierpnia 1972 roku, gdy Czerwoni Khmerzy coraz lepiej radzili sobie przeciw wojskom rządowym, amerykański New York Times donosił: Kambodżańscy żołnierze ćwiczą się w magii.
„Kapitan Mam Prom Mony został oficerem odpowiedzialnym za magię w 54. Brygadzie Piechoty Armii Kambodży” – czytamy w artykule prestiżowej amerykańskiej gazety z Nowego Jorku. Z kraju, który uznał, że Lon Nol jest najlepszym możliwym wyborem.
„Komuniści nie mają w swoich szeregach żadnych czołowych magów” – pocieszał czytelników New York Times i dodawał: „Jednym z zadań kpt. Mam Prom Mony jest uczenie żołnierzy, jak używać zaklęć do odpierania pocisków wroga. Większość żołnierzy Kambodży nosi naszyjniki z amuletami, często zawinięte w magiczną chustę”.
Do tej pory absolutnie nie wiadomo, dlaczego ta magia nie zadziałała, a Lon Nol przegrał z Pol Potem.
Numer 1
Polscy politycy, którzy uważają, że można zagłodzić ludzi na śmierć, bo cośtam
W chwili, gdy piszę te słowa – gdy wspólnie podśmiewamy się z głupoty historycznych przywódców odległych krajów – tu niedaleko, na Podlasiu dzieją się rzeczy niewyobrażalne.
Różne Bosaki, Kukizy, Dudy i inne uważają, że można długimi dniami nie napoić i nie nakarmić osaczonego człowieka, bo przepis, bo Łukaszenka, bo pierdolety i głupoty.
Chętnie napisałbym, że ci ludzie dostali się na swoje stanowiska dlatego, że mieli narządy podobne do krowich i jakiś szaleniec uznał, że to jest strasznie sexy.
Ale nie, nie mogę. Bo prawda jest dużo gorsza.
Dostali się na swoje stanowiska, bo mój Naród, moi sąsiedzi, wasi sąsiedzi, tak zdecydowali. Uznali, że to są poważni, inteligentni i odpowiedzialni ludzie.
Tfu!
I teraz debatujemy nad kilkunastoma marznącymi w błocie ludźmi.
Czy ich nakarmić?
Czy dać im wody?
Czy patrzeć, jak wysiadają im narządy wewnętrzne?
A oni powolutku umierają sobie otoczeni przez dziarskich chłopców ze Straży Granicznej. I równie dziarskich policjantów.
Debatujemy o tym, czy Frasyniuk w telewizorze zbyt ostrym słowem nazwał tych „wykonujących rozkazy” ludzi, a nie debatujemy o tym, czy godzi się głodzić kogoś tylko dlatego, że białoruski Łukaszenka gra w okrutną grę z Łukaszenką polskim. Grę ludźmi i ich nieszczęściem.
Odbywa się to tak:
– Ej, ale tam w krzakach z głodu umierają ludzie. Może by nakarmić ich, wziąć pod dach i sprawdzić kim oni są? Najwyżej ich odeślemy, ale nakarmimy
– Nic nie rozumiesz, Łukaszenka, przepisy, wojna hybrydowa
– Ej, ale butelka wody, ta kobieta umiera na naszych oczach
– Hehe, nic nie kumasz debilu, lewaku. Łukaszenka, płot
– Patrz, wysiadły jej nerki, leży, prosi o pomoc
– Hehe, patrzcie jaki lewak głupi
Żyjemy w czasach, gdy głupim nazywa się człowieka z podstawową empatią, chcącego pomóc umierającej kobiecie, mającego jakikolwiek ludzki odruch. Głupim nie można nazwać za to Czarnka czy Suskiego, bo prokurator i Zdrada Polski.
Debile, bez kurwa krzty honoru i empatii. Zdradę Polski to wy robicie tłumnie, potrząsając tłustymi podbródkami i sztandarami mojego kraju. Kutafony obmierzłe.
I znowu ten Kukiz, tfu.
Paweł, do jasnej kurwy. Pamiętam, jak twoja własna córka chorowała na nerki, jak poruszyłeś pół Polski, że opieka w szpitalach jest zła. Jak wszyscy ci współczuli i jak się za Hankę modlili.
Sam o tę modlitwę prosiłeś, publicznie, w mediach.
Już się, kurwa, nie modlisz frajerze?
Teraz drwisz z posła Franka Sterczewskiego, który w ludzkim odruchu próbował pobiec, zanieść tym ludziom jakąś wodę, jakieś żarcie.
Lekarza, kurwa, do tych ludzi nie dopuszczacie.
Ten Turkmenbasza, ten Nijazow z mojego zestawienia. Wiecie co on zrobił? On skasował lekarzom przysięgę Hipokratesa i kazał przysięgać sobie, Turkmenbaszy.
Wy już dawno skasowaliście, frajerzy, nie tylko lekarskie, ale i własne poselskie przysięgi i Kaczybaszy przysięgacie. Bez względu na to, kto i dlaczego kona gdzieś w krzakach w Usnarzu Górnym.
Tfu! I tak się kończy pisanie ku pokrzepieniu serc. Nie umiem.
Wstyd, frajerzy.
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.