Dziś po prostu podzielę się z wami jedną z najdziwniejszych historii, na jakie się natknąłem. Przestępstwem tak surrealistycznym i wyrafinowanym, że aż trudno w nie uwierzyć. Ostrzegam uczciwie – przestępstwem wyjątkowo odrażającym. Oto porwanie Jan Broberg i wszystko, co się z nim wiąże.
To historia, która jeży włos na głowie głównie dlatego, że pokazuje nam jak nieracjonalnie potrafi zachować się człowiek. Jak my możemy się zachować. Jak opętać nas może ktoś, kto dąży do zła i zło stawia sobie za priorytet. Łatwo by było na kanwie tej opowieści snuć analogie społeczne i polityczne, ale na ile umiem postaram się od tego powstrzymać. Bo po prostu chcę podzielić się z wami tym, co wydarzyło się w miasteczku Pocatello, Idaho.
Aż dziw, że porwanie Jan Broberg należy do tych mniej znanych historii. Podczas gdy cały świat słyszał choćby o wcale nie tak interesującym Tedzie Bundym i jego morderstwach, to nazwiska Jan Broberg i Robert Berchtold nie budzą absolutnie żadnych skojarzeń.
Ja osobiście uważam, że każdy powinien tę historię poznać. Przeczytajcie mój tekst, a jak wam się spodoba, to koniecznie obejrzyjcie też doskonały dokument „Abducted in Plain Sight” w reżyserii Skye Borgman.
Dziewczynka z dołeczkami
Jan Broberg była małą dziewczynką. Radosną i pełną życia, a gdy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się wyraźne dołeczki.
Mieszkała w Pocatello, Idaho z rodzicami i dwiema siostrami i nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, że będzie w życiu nieszczęśliwa. Brobergowie żyli w przyjemnym domu, w bezpiecznej okolicy, gdzie nie zamykało się drzwi, uczęszczali do kościoła Mormonów, kochali się nawzajem. Bob Broberg prowadził kwiaciarnię, a Mary Ann zajmowała się domem i śpiewała w kościelnym chórze. Prawdziwy American Dream, nie brakowało im właściwie niczego.
Dopóki ktoś nie uświadomił im, że czegoś im brakuje. Że brakuje im wielkiej, prawdziwej przyjaźni.
Robert Berchtold wprowadził się do Pocatello, Idaho wraz z rodziną w 1972 roku. Po sąsiedzku. Brobergowie spotkali Berchtoldów w kościele, zupełnym przypadkiem. – Poznałam przecudną rodzinę – zakomunikowała najbliższym podekscytowana Mary Ann i przedstawiła ich Robertowi Berchtoldowi, jego żonie Gail i piątce ich dzieci.
Nie minęło wiele czasu, gdy Bob znalazł na swoim ganku kosz owoców z ozdobną karteczką „Uwielbiamy was. Berchtoldowie”. I tak się zaczęło. Mary Ann rozmawiała z Robertem o wierze w Jezusa Chrystusa i o śpiewie. Bob ze swoim imiennikiem spędzał długie wieczory na pogaduszkach o interesach, słuchając rad, które pozwoliły mu więcej zarabiać na swojej kwiaciarni.
Trzy córki Brobergów pokochały dzieci Berchtoldów i stały się dla nich przyszywanym rodzeństwem. Obie rodziny robiły razem po prostu wszystko: spędzali wieczory na kalamburach, jeździli na biwaki kamperem Roberta, dyskutowali do białego świtu. Jedli razem, modlili się razem, razem cieszyli się z własnych sukcesów i wspierali się w tych gorszych dniach. Czy można sobie wyobrazić ich szczęście? Odnaleźli w życiu rzadką rzecz – prawdziwą, bezinteresowną przyjaźń.
A najbardziej cieszyła się Jan Broberg, roześmiana dziewczynka z dołeczkami w policzkach.
Jej rodzice nazywali Roberta po prosu „B.” Ona nazywała go „second dad” – drugim tatą, ale najczęściej mówiła „funny dad” – zabawny tata.
Bo B. naprawdę był zabawny. Potrafił wywołać uśmiech na każdej twarzy, był pełen energii, inteligencji. Z każdym potrafił porozmawiać akurat o tym, co go nurtowało. Był najwspanialszym przyjacielem na świecie. Był zabawnym tatą.
W końcu B. zaczął bywać u Brobergów praktycznie codziennie. – Spędziliśmy z nim jedne z najlepszych chwil – wspominają członkowie rodziny.
– Był zabawny i naprawdę chciał się z nami bawić, układać puzzle, taki zabawny tata. Ale… to Jan pochłaniała jego uwagę – mówi Karen Broberg – Campbell, młodsza siostra Jan.
Robert Berchtold wymyślił dla Jan uroczą ksywkę i zaczął nazywać ją „Dolly” – laleczką.
Długa wycieczka z Dolly
17 października 1974, czwartek.
B. zadzwonił do Mary Ann i powiedział, że chce zabrać Dolly na wycieczkę do stadniny koni. Jan była wniebowzięta. Mimo, że Mary Ann martwiła się, czy 12-latka zdąży odrobić lekcje na następny dzień w szkole, zgodziła się na ten pomysł. W samochodzie troskliwy „zabawny tata” dał jeszcze Jan jej leki na alergię. Żeby nie kichała, gdy będą oglądać konie.
Jan Broberg nie wróciła już potem do domu. Nie wrócił też Robert Berchtold.
I tu zaczyna się najdziwniejsza część tej historii.
Gdy wieczorem córka nie pojawiła się w domu, Mary Ann i Bob nie zadzwonili na policję.
Gdy Jan nie wróciła w piątek – również nie zadzwonili.
Gail Berchtold – żona Roberta – przyszła do Brobergów i zapytała, czy wobec zniknięcia jej męża i ich córki nie należy powiadomić służb. – Mówiłam, by nie dzwoniła, że wkrótce wrócą. I czekałyśmy – opowiada Mary Ann.
W sobotę też siedzieli i czekali. Aż Bob Broberg nakłonił wreszcie swoją żonę – po kilku dobach nieobecności ich 12-letniej córki – by zatelefonować do FBI.
– Powiedziano mi: „Biuro nieczynne w weekend. W razie potrzeby dzwonić do biura w Butte w Montanie”. Nie dzwoniłam dalej, bo nie chciałam angażować tych ludzi z błahego powodu – opowiada Mary Ann Broberg.
Z błahego powodu.
Więc zadzwoniła dopiero we wtorek, szóstego dnia od porwania własnej córki, Jan Broberg.
– Robert Berchtold był bliskim przyjacielem. Był miejscowym biznesmenem, należał do Kościoła Dni Ostatnich, był filarem wspólnoty. Miał sporo przyjaciół. Nikt nie podejrzewał go o złe intencje – mówi o wstępnej rozmowie z Brobergami agent FBI Pete Welsh.
Welsh był wściekły na Brobergów i to on musiał wtłuc im do głów, że ich córka została porwana sześć dni wcześniej, a oni siedzieli i czekali, aż ich przyjaciel B. wróci, bo „może zepsuł mu się samochód”.
B. nie wrócił.
Robert Berchtold i Jan Broberg byli poszukiwani przez służby w całych stanach, każdy policjant dostał list gończy za Robertem i rysopis dziewczynki. Mimo, że – jak mówi dziś agent Welsh – on sam nie znał nawet w 1974 roku słowa „pedofil” i nie był szkolony w postępowaniu z takim drapieżcą, to zaangażował w to śledztwo wszystkie możliwe środki. Bo miał przeczucie.
– Nagle usłysząłem o kochającym dzieci Bobie Berchtoldzie. To sprawiło, że miałem dreszcze – powiedział Pete Welsh.
Po kilku tygodniach Jan Broberg szukali nawet strażnicy graniczni na oddalonych od siebie o ponad 2 tysiące kilometrów granicach z Meksykiem i Kanadą.
W tym samym czasie mała Jan leżała na łóżku w kamperze Roberta Berchtolda i skrupulatnie wykonywała polecenia zapisane na taśmie magnetofonowej. Ale zanim przejdziemy do ich treści cofnijmy się o dwa lata, bo tylko to pomoże nam zrozumieć w jaki sposób to wszystko było możliwe.
Rok 1972 i Kościół Dni Ostatnich
Robert Berchtold wypatrzył Jan po raz pierwszy w kościele. – Była piękną dziewczynką. Radosną i pełną życia, a gdy się uśmiechała, na jej policzkach pojawiały się wyraźne dołeczki. Pokochałem ją. Podszedłem do niej, objąłem ramieniem i mocno przytuliłem. Patrzyła na mnie z radością. Znalazłem dziewczynkę, której szukałem – powiedział później B. podczas przesłuchania przez FBI.
Gdy Berchtold „znalazł już dziewczynkę, której szukał” pozostawało tylko zbliżyć się do jej rodziców.
Tylko.
Według klasyfikacji FBI przygotowanej przez specjalistę od technik behawioralnych Johna Douglasa (polecam jego książki) przestępcy seksualni zorientowani na dzieci dzielą się na trzy typy: introwertyczni, sadystyczni i uwodzicielscy.
Pierwszy typ to klasyczny, standardowy oblech kręcący się przy placach zabaw i szkołach. Jest zazwyczaj samotny, nie ma żadnych umiejętności interpersonalnych. Jest najczęściej zaniedbany, odrażający i dziwny już na pierwszy rzut oka. To taki archetyp pedofila, jaki od razu przychodzi nam do głowy, gdy tylko słyszymy to słowo.
Typ drugi – sadystyczny – to bardziej zachowanie, niż wygląd. Najbardziej zbliżony jest on do „typowych” seryjnych morderców preferujących dorosłe ofiary. Przyjemność sprawia mu poczucie dominacji nad ofiarą i zadawanie jej cierpienia.
Introwertyk – jeśli w ogóle postanowi porwać dziecko – najczęściej jest przestępcą niezorganizowanym i zrobi to spontanicznie: gdy po prostu uzna, że jest ku temu dobra okazja. Spontaniczne zachowania może wykazywać też sadysta, choć równie dobrze może dokładnie, ze szczegółami zorganizować porwanie.
Za to uwodziciel prawie nigdy nie postępuje spontanicznie.
Och, Robert Berchtold z pewnością był typem uwodziciela.
Całe to przypadkowe spotkanie z Mary Ann w kościele, wszystkie te urocze zachowania wobec rodziny, to całe robienie z siebie najlepszego przyjaciela pod słońcem miało tylko jeden cel: zbliżenie się do Jan Broberg. B. uwiódł całą pięcioosobową rodzinę i poświęcił na to dwa lata. Poznał ich zainteresowania, poczucie humoru, poglądy i zaczął je podzielać.
Jednak chyba każdy rodzic ma najbliższego przyjaciela, a jednak nie każdy ze stuprocentowym zaufaniem powierza mu swoją córkę, prawda? A Berchtold zabierał Jan Broberg na kilkudniowe wycieczki swoim kamperem, pojechali nawet we dwójkę na wyprawę do Las Vegas, dziewczynka często nocowała u niego w domu.
Jak to możliwe, że rodzice przez dwa lata oddawali Jan pod opiekę B.? Przecież sama przyjaźń nie wystarczy, bo rodzic zawsze na pierwszym miejscu stawia osobę, którą najbardziej kocha – dziecko. I tę osobę chroni wyjątkowo.
No, chyba że zacznie kochać kogoś innego.
Etap pierwszy 1972-1974
– Był nowy w mieście, miał świetną osobowość i charyzmę, której nie miał Bob, mój mąż. Berchtold mówił mi podniecające rzeczy. Mawiał: „masz piękne ciało, a te nogi…” – opowiada Mary Ann Broberg, matka Jan. – Czułam jak cała drżę. Sprawiał, że czułam się dowartościowana. Podobał mi się – dodaje.
B. okręcił sobie Mary Ann wokół palca do tego stopnia, że stał się dla niej kimś najważniejszym. Najbardziej pobudzającym. Podniecającym. A Jan? Przecież taki człowiek, tak wspaniały i ekscytujący człowiek nie mógł jej zrobić krzywdy. Z B. dziewczynka była zawsze bezpieczna, prawda? Prawda?!
A co z Bobem Brobergiem, który oddał córkę pod opiekę Berchtoldowi? W jego przypadku wszystko zaczęło się od krótkiego postoju na bocznej drodze…
– Kiedyś wpadł do mojej kwiaciarni, był bardzo rozedrgany. Spytał, czy mam czas na przejażdżkę – opowiada Bob, który wybrał się z przyjacielem w krótką trasę. By pogadać, tak po męsku.
– Mówił, że nie wytrzymuje z żoną. Że potrzebuje seksu. Było po nim widać podniecenie – dodaje Bob i zaraz wypala: – Zapytał: „ulżyłbyś mi? Muszę spuścić parę”.
Bob wybuchnął nerwowym śmiechem, śmiał się też Berchtold. A potem Bob sięgnął do jego spodni, wyjął to, co miał wyjąć i zrobił swoje.
– Masturbowałem go. To najgorsza rzecz, którą zrobiłem w życiu – mówi Bob, a na to wyznanie zdobył się dopiero w 2017 roku, 43 lata po porwaniu Jan Broberg.
– Nawiązałem homoseksualną więź z jej ojcem. By mieć dostęp do Jan – to z kolei słowa Roberta Berchtolda zarejestrowane na taśmach FBI. – Miałem na jej punkcie obsesję. Nie wiem czemu, ale tak było. Chciałem być przy niej
Gdy B. uwiódł już oboje rodziców, mógł w spokoju zająć się uwodzeniem Jan.
Taśmy terapeutyczne
(W tym rozdziale zawarte są treści bardziej niepokojące, więc jeśli nie czujesz się na siłach lepiej przewiń do kolejnego rozdziału)
Robert Berchtold nie porwał Jan Broberg w październiku 1974, by ją zgwałcić pierwszy raz. On gwałcił ją praktycznie na oczach jej rodziców przez cały czas ich wspaniałej przyjaźni. A oni tego po prostu nie widzieli, bo oboje byli w nim zakochani.
Tabletki na alergię Jan Berchtold, Robert często podmieniał na środki nasenne – robił tak zawsze, gdy dziewczynka u niego nocowała. Gdy raz obudziła się z majtkami zsuniętymi do kostek wytłumaczył jej, że miała zły sen, podczas którego sama się rozebrała. Jan uwierzyła swojemu „zabawnemu tacie”, bo przecież bezgranicznie mu ufała – tak, jak jej cała rodzina.
W styczniu 1974 roku – dziesięć miesięcy przed porwaniem – Kościół Dni Ostatnich udzielił Robertowi Berchtoldowi nagany. Powodem było molestowanie innej nieletniej parafianki. Władze kościoła nie powiadomiły policji, nie powiadomiły sąsiadów, nie powiadomiły Brobergów. Wysłały B. na terapię do Kalifornii.
Gdy Berchtold wrócił do Idaho sam opowiedział o wszystkim swojemu przyjacielowi, Bobowi Brobergowi. Wyznał, że w dzieciństwie był molestowany przez ciotkę i dlatego skrzywdził dziecko. Bob uwierzył we wszystko.
B. zapytał swojego przyjaciela, czy od tej pory może regularnie spać z Jan w jednym łóżku. Bob zgodził się na to.
Uwierzył, że to porada terapeuty z Kalifornii, który kazał B. spać z dzieckiem i słuchać w tym czasie specjalnych, terapeutycznych taśm. Bob chciał pomóc swojemu przyjacielowi.
– Słuchasz fal, a ona pieści cię coraz szybciej i czujesz to świetne uczucie. Jest wspaniale, robi to teraz bardzo szybko, a ty to czujesz. Jest cudownie – to fragment taśmy, której Jan Broberg słuchała regularnie, gdy zasypiała u boku Berchtolda za pełną zgodą swoich rodziców.
– To był element terapii – broni się Bob Broberg.
Nie był, co z pewnością dla nikogo poza Bobem i Mary Ann nie jest niespodzianką. W Kalifornii Berchtold znalazł upadłego psychologa z odebraną licencją, który na jego polecenie i za opłatą nagrał taśmy, których treść wymyślił oczywiście sam B.
Kamper w głuszy, Zeta i Zethra
– Weź tabletki na swoją alergię – powiedział Robert Berchtold 17 października 1974 roku wysypując na dłoń Jan kilka tabletek nasennych. Mary Ann pomachała im na pożegnanie, a oni odjechali.
Jan Broberg obudziła się w kamperze B. Jej nadgarstki i stopy przywiązane były do łóżka skórzanymi pasami tak, że nie mogła się ruszyć. Przy poduszce leżał mały, biały przenośny magnetofon. Przycisk „play” był wciśnięty, a z głośnika wydobywał się skrzekliwy, nieludzko brzmiący głos.
Głos powiadomił Jan Broberg, że jest jednocześnie dwiema osobami, że przemawia z kosmosu, a na imię ma Zeta i Zethra. Powiedział, że Jan jest tylko w połowie człowiekiem, a jej prawdziwym ojcem był przybysz z odległej planety.
– Mamy dla ciebie ważną misję – powiedział głos na taśmie. – Znajdź męskiego towarzysza. Musisz odegrać swoją rolę. Musisz urodzić dziecko, które uratuje planetę obcych. Musisz urodzić dziecko, zanim skończysz 16 lat.
Jan Broberg wyswobodziła się z więzów. Głos na kasecie gadał dalej, mówiąc jej, że jeśli nie podejmie się misji, kosmici porwą i zapłodnią jej najmłodszą siostrę, Susan. W końcu głos wydał jasne polecenie: „przejdź na przód kampera. Tam spotkasz męskiego towarzysza, którego dla ciebie wybraliśmy”.
W szoferce Jan zobaczyła Roberta Berchtolda. Wyglądał na nieprzytomnego, miał zadrapania i siniaki. Dziewczynka ucieszyła się, że jest z nią ktoś kogo zna i kocha, ktoś zaufany. Ocuciła B. i streściła mu polecenia z kosmosu wydane przez Zetę i Zethrę.
B. z kolei opowiedział jej, że gdy zasnęła w drodze na wycieczkę do stadniny koni, samochód został porwany przez UFO. – Wypuścili snop światła. Ten potężny promień musiał nas wciągnąć – powiedział. Dodał, że wierzy Jan w opowieść o Zecie i Zethrze i mimo że tego nie chce, to dla dobra planety zostanie jej męskim towarzyszem i spłodzi z nią dziecko.
Dał jej też leki na alergię.
Jan Broberg spędziła w kamperze B. kilka tygodni. Ten wysłużony samochód kempingowy stał się jej całym światem. Twarde łóżko z szorstkim kocem, powycierana wykładzina na podłodze, mały rozkładany stolik i niewygodne krzesełko. A już najbardziej Jan zapamiętała szyberdach.
Zeznania Jan dotyczące tamtego okresu są dość szczegółowe i przez to wyjątkowo drastyczne. Dlatego pozwolę sobie przemilczeć najgorszą ich część. Dość powiedzieć, że przez wiele tygodni Jan Broberg była pod nasennym wpływem „tabletek na alergię”, a gdy odzyskiwała przytomność czuła na sobie ciężar Roberta Berchtolda. Patrzyła wtedy w świetlik na suficie, w którym kołysały się gałęzie jakiegoś liściastego drzewa. Skupiała się na nim i tylko na nim. I na Zecie i Zethrze, którzy dzięki jej poświęceniu nie porwą jej małej siostrzyczki, Susan.
Ten szyberdach był dla Jan ostatnim elementem normalnego świata.
„Mojej córki nie porwano siłą”
20 listopada 1974 roku, w domu brata Roberta – Joe Berchtolda – zadzwonił telefon. Joe usłyszał w słuchawce głos B. Zażądał on, by Mary Ann podpisała pozwolenie na ślub z 12-letnią Jan i zakomunikował, że jest w Meksyku, gdzie zaślubiny już się odbyły (w Meksyku ślub z 12-letnim dzieckiem był zresztą legalny do marca 2019). Robert potrzebował tylko przenieść akt ślubu na grunt prawny w USA.
Joe Berchtold – który mówi dziś, że B. „zawsze lubił małe dziewczynki” – powiadomił FBI. Meksykańskie służby zatrzymały Roberta i małą Jan. Jak to w Meksyku w latach 70. – wsadzili do aresztu zarówno przestępcę, jak i ofiarę. Za kratami B. zdążył powiedzieć Jan, że odwiedzili go Zeta i Zethra i kazali przekazać, że jeśli dziewczynka wspomni cokolwiek o tym, co działo się w kamperze kosmici zabiją jej ojca, oślepią jej siostrę Karen i zapłodnią małą Susan.
Więc Jan nic nie mówiła.
Robert Berchtold usłyszał zarzut porwania Jan Broberg, ale nie trafił za kraty. Wściekły na sąd agent FBI Pete Welsh odwiedził Brobergów i zrobił im pogadankę. – Zabroniłem Bobowi i Mary Ann rozmawiać z rodziną Berchtolda. Powiedziałem: „niech wasze dzieci nie bawią się z ich dziećmi, poważnie. Trzymajcie się z dala od nich” – opowiada Welsh.
Brobergowie nie posłuchali.
Mary Ann zaczęła spotykać się z B. w motelach i przeniosła ich romans na wyższy poziom niż przed porwaniem. Co interesujące, jej miłość rozgorzała na nowo, gdy odwiedziła Roberta, by wylać na niego cały gniew za porwanie jej córki. Ułagodził ją, przeprosił, powiedział, że pięknie wygląda, po czym uprawiał z nią długi, namiętny seks. – Byłam w nim zakochana – mówi dziś Mary Ann. Z kolei Bob dał się podobno ułagodzić długimi rozmowami i powłóczystymi spojrzeniami.
Robert Berchtold zażądał też od nich, by podpisali dokument, w którym zapewniali, że nie mają do B. żadnych pretensji. Robert przypomniał Bobowi, że gdyby nie podpisał tego oświadczenia, może się nagle okazać, że prał pieniądze przy użyciu swojej kwiaciarni.
Bob i Mary Ann podpisali.
„Mojej córki nie porwano siłą i wbrew jej woli, nie przetrzymywano jej, ani nie więziono wbrew woli, gdy towarzyszyła pozwanemu. Głęboko wierzę, że pozwanemu wydawało się, że otrzymał od nas pozwolenie na zabranie córki” – brzmi treść dokumentu.
– Oni zniszczyli akt oskarżenia! – wścieka się agent Pete Welsh.
A Jan Broberg? Myślała cały czas o tym, że nie jest w ciąży więc nie wypełniła kosmicznego polecenia i cała planeta zostanie zniszczona. Czekała na swego męskiego towarzysza.
A pewnego dnia po obudzeniu znalazła na poduszce mały, biały magnetofon z przesłaniem od Zety i Zethry. Kazali jej kontynuować misję.
Etap drugi. Drogi Bobie…
Rankiem 10 sierpnia 1976 – prawie dwa lata po pierwszym porwaniu – Bob i Mary Ann Broberg weszli do pokoju córki i zobaczyli tylko puste łóżko. A na nim list.
„Drogi Bobie i Mary Ann. Nie mogę zrobić dobrze, więc zrobię źle. Odchodzę sama, bez B. Nie mam zamiaru wracać, póki mnie nie zaakceptujecie. Nie zaakceptuję waszej religii. Chcę być sobą i mieć B. u swojego boku. Pozwólcie mi odejść, zanim wszyscy zginiemy. Jan” – brzmiała jego treść.
Brobergowie bali się oczywiście o córkę, ale bardziej bali się tego, co powiedzą ludzie. Tym razem zadzwonili do FBI dopiero po dwóch tygodniach. Agent Pete Welsh był ponownie wściekły i ponownie przycisnął Roberta Berchtolda, ale ten zeznał, że nie wie nic na temat ponownego zniknięcia Jan.
– Lepiej ją znajdźcie. Ktoś ją porwał – mówił z płaczem.
B. wielokrotnie kontaktował się z Brobergami, by wspólnie przeżywać traumę po zaginięciu Jan. Empatyzował z nimi, wspierał ich w trudnych chwilach. Innym razem sam był załamany i potrzebował, by Brobergowie go pocieszali. Więc pocieszali.
Trzy tygodnie po ponownym zaginięciu Jan, B. musiał stawić się w więzieniu. Bo za pierwsze porwanie został jednak skazany.
Na 45 dni. Wyszedł po 10 za dobre sprawowanie.
Przeprowadził się do Salt Lake City, Utah. Mieszkał tam w tym samym kamperze z szyberdachem tak dobrze zapamiętanym przez Jan. Przez telefon wmówił Brobergom, że ich córka skontaktowała się z nim i wyznała, że uciekła z domu. Żyje na ulicy, narkotyzuje się i zarabia na siebie prostytucją.
To ostatecznie załamało Brobergów.
Na początku listopada 1976 roku Mary Ann odebrała telefon. Dzwoniła Jan, tylko po to by powiedzieć, że kocha i tęskni. Zapewniła, że nie ma kontaktu z B. i rozłączyła się.
11 listopada 1976 agent Pete Welsh – który prowadził wielomiesięczną, całodobową obserwację Berchtolda– zauważył pewien drobny szczegół. B. wyszedł z budki telefonicznej i zostawił w niej otwartą książkę telefoniczną. Spośród setek numerów zapisanych na obu stronach Welsh spostrzegł jeden – znów tknęło go przeczucie. Numer należał do katolickiej szkoły dla dziewcząt w Pasadenie, Kalifornia.
Czas po B.
Jan wreszcie wróciła do domu. Nie odezwała się słowem do matki i spędziła bardzo długi czas nie wychodząc ze swojego pokoju. – Straciła radość życia – mówi Karen, jej siostra. – Była pusta w środku – dodaje jej tata, Bob.
B. porwał Jan z jej pokoju w sierpniu 1976 i do listopada trzymał ją u zakonnic. Wmówił im, że Jan nazywa się Janis Tobler i jest jego córką, a on służy jako agent CIA. Oboje uciekają przez zemstą tajnych służb Libanu, które chcą ich zamordować. I jeśli myślicie, że zakonnice były bardzo naiwne, to przypomnijcie sobie Boba i Mary Ann i fakt, że Robert Berchtold potrafił uwodzić ludzi.
Siostry zakonne trzymały Jan w swoim internacie i nikomu nie powiedziały o jej obecności, bo bały się ataku Libańczyków z karabinami maszynowymi. Jednocześnie przez cztery miesiące, w każdy weekend wpuszczały B. do pokoju Jan, by mógł robić to, na co miał ochotę.
Po drugim porwaniu Robert trafił do więzienia za złamanie zasad zwolnienia warunkowego. W celi zdołał namówić współwięźniów, by spalili kwiaciarnię Boba Broberga. Nie usłyszał za to żadnych zarzutów.
Został też oczyszczony z zarzutów porwania ze względu na rzekomą chorobę psychiczną. Spędził tylko pół roku w szpitalu psychiatrycznym.
Agent Pete Welsh uważa, że gdyby Bob i Mary Ann zgodzili się zeznawać, gdyby opowiedzieli przed sądem o swoich kontaktach seksualnych z B. i oskarżyli go o porwanie i wieloletnie gwałcenie ich córki, Berchtold mógłby usłyszeć wyrok dożywocia.
Ale Brobergowie milczeli.
Jan Broberg mówi dziś, że gdy miała już 16 lat Robert przestał się nią interesować. – Zrobiłam się dla niego za stara – mówi kobieta.
W swoje 16 urodziny zrozumiała też, że Zeta i Zethra nie istnieją, a ona padła ofiarą przebiegłej intrygi. Jej ojciec nie został zamordowany przez kosmitów, jej siostra Karen nie oślepła, a Susan nie została zapłodniona przez UFO. A przecież to obiecywali Zeta i Zethra, jeśli do 16 urodzin nie powije dziecka Roberta. Nagle okazało się, że głos na taśmie nie mówił prawdy.
To był duży szok dla Jan. A jednocześnie zrozumiała, że B., którego szczerze kochała, zmienił jej życie w piekło.
– Gdybym miała policzyć, ile razy Berchtold angażował się w sposób nacechowany seksualnie… między porwaniami, w trakcie i po nich, byłoby to… ponad 200 sytuacji – mówi Jan Broberg.
Nekrolog Roberta
Robert Berchtold popełnił szczęśliwie udane samobójstwo 11 listopada 2005 roku. W rocznicę uwolnienia Jan z katolickiej szkoły w Pasadenie połknął garść leków na serce popijając je meksykańskim likierem – kahlúą z mlekiem. FBI podejrzewa, że do tego czasu skrzywdził jeszcze kilka małych dziewczynek.
Do niedawna w sieci dało się odnaleźć nekrolog Roberta Berchtolda, w którym można było przeczytać o jego wielkim talencie wokalnym. W 1997 roku B. przeprowadził się do Logandale, Nevada, ledwie 90 kilometrów od słynnego Las Vegas. Śpiewał gospel i – jak mówił nekrolog – „został pobłogosławiony wspaniałym głosem i niósł przyjemność wielu ludziom dzięki swojemu talentowi”. W Vegas ponownie został członkiem Kościoła Świętych w Dniach Ostatnich i pełnił zaszczytną funkcję cywilnego pracownika tamtejszej świątyni.
– Przyjaźnił się z każdym, kogo spotkał, miał wybitną osobowość. Lubił biwakować, jeździć swoim kamperem i kochał wszystko, co dotyczyło jego przyjaciół i rodziny – przeczytałem w nekrologu B., który niestety został już skasowany.
Lubił jeździć swoim kamperem i kochał wszystko, co dotyczyło jego przyjaciół – pozwolę sobie powtórzyć słowa, które pożegnały B. na tym świecie.
Pod kopią nekrologu na forum internetowym – bo w sieci jednak nic nie ginie – odnalazłem komentarz brzmiący: – Jezu, kurwa, Chryste. Logandale. Moi rodzice musieli znać tego psychopatę. Prawdopodobnie skrzywdził inne dzieci w mojej okolicy.
Prawdopodobnie tak. Prawdopodobnie właśnie tak zrobił.
Dlatego zawsze musimy pamiętać o tym, by nie dać się bezkrytycznie uwieść. Czy to psychopacie z kółka różańcowego, czy człowiekowi z telewizora. Ale obiecałem, że nie będę robił tu analogii, a już na pewno nie politycznych, więc kończę w tym miejscu historię Jan Broberg i Roberta Berchtolda.
Uważajcie na siebie i na swoich bliskich.
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.
View Comments (29)
n
Cudze chwalicie, swego nie znacie... Naprawdę, nie znacie ;)
A czy to jest gorsze:
.
“Izyda, księżniczka egipska, miała wziąć rodzinę Stryjkowskich w opiekę. Dać szczęście - dzieląc się
swoim bogactwem. Izyda, księżniczka przeznaczona Zylfrydowi przez niezbadane siły astralne. W
listach, nadchodzących nie wiadomo jak - wpadających przez okno, przy huku rozbijanych
niewidzialną mocą talerzy, pojękiwaniu przesuwających się samych przez się szaf - było podane
najwyraźniej: „Zylfryd będzie mężem Izydy!”
…
Drogą aportu nawiedziło wreszcie rodzinę S. niespotykane dotąd żądanie:
„Zofia ma być balsamem dla Zylfryda”.
Sam profesor Ochorowicz przez Atlantyk, drogą aportu dysponował, aby czternastoletnia Zofia
dopełniła aktu z Zylfrydem. Aby zrobiła to dla szczęścia rodziny i szczęścia własnego. Bo profesor,
który szczęśliwie przeprowadził rodzinę przez okupację widział teraz (oczami dla których przyszłość
nie ma tajemnic), że Zofia kiedy dojdzie do siedemnastego roku życia stoczy się moralnie, zejdzie
między dziwki uliczne. Jedyny ratunek, jedyne wyjście - poprzez Zylfryda. Tego, który, nie tylko u
Stryjkowskich mieszkać powinien, ale też - jak mówił list - „utrzymać bliższe stosunki z krwią rodziny”.
Muszą więc nastąpić „akty związku ścisłego procesu”.
Matka przywołała córkę do kuchni. Ta rozmowa odbyła się tylko raz (choć matka opowie ją jeszcze
później prokuratorowi, choć będzie sobie przypomniała słowo po słowie w sali sądowej, z której
usunięto publiczność).”
była kiedyś taka gazeta "Skandale". tam ten tekst by dobrze pasował.
Kawał dobrej, dziennikarskiej i pisarskiej roboty. Dziękuję.
Fritzl też miał świetną opinię w środowisku, gdy opowiadał że jego córka uciekła do sekty nikt tego nie podważał.
włącznie z własną żoną, która przez ponad 20 lat "nie wiedziała" o córce i wnukach więzionych w piwnicy
ja sobie wyobrażam sytuację na polskiej wsi: żona zgłasza męża na Policję, że coś robi córce. gościa trzymają półtorej godziny i wypuszczają, bo "mała społeczna szkodliwość czynu", a on jest na przykład sołtysem, albo jedynym puzonistą w kościelnej orkiestrze. i ma firmę budowlaną, która ostatnio za free zmieniała księdzu dach. ta żona potem słyszy z ambony, że uległa ideologii gender i modom z Zachodu, który to Zachód jest skażony cywilizacją śmierci, bo nie czci rodziny, która jest święta...
otóż to. nie tylko z ambony, usłyszy bluzgi w jedynym sklepie czy idąc ulicą
Ciekawi mnie, co się dzieje z tymi ludźmi teraz. Czy Brobegowie pozostali małżeństwem? Jak wyglądają ich relacje z Jan?
Mary Ann i Bob pozostali małżeństwem, córki miały z nimi podobno świetny kontakt. Bob zmarł w 2018 roku. Mary Ann napisała książkę o tym porwaniu.
Jan Broberg została aktorką, ale mniej znaną. Jest teraz gwiazdą programów TV i chętnie opowiada o wszystkim, co jest związane z B.
Oglądając miałem wrażenie, że to kolejna część Leaving Neverland.
Ciężko o wiarę w ludzi, jak się coś takiego przeczyta. Zarówno ze względu na totalnie skrzywionego psychicznie sprawcę, jak i skrajnie głupią rodzinę ofiary...
Nie nazywaj ofiar manipulacji 'skrajnie głupimi', poproszę.
Po pierwsze: byli wyraźnie ofiarami manipulacji, i to bardzo wyrachowanej -- podobnymi metodami rekrutują różne kulty.
Po drugie: w tym co mówisz pobrzmiewa przekonanie, że Ty byś postąpił inaczej. To bardzo niebezpieczne, bo nic tak nie sprzyja byciu zmanipulowanym jak przeświadczenie, że jest się na to odpornym. Zawsze pamiętaj, że wszyscy jesteśmy na to podatni, to łatwiej będzie Ci dostrzec ewentualne próby.
Zastanawiam się jaki wpływ na całą sytuację miała religijność obu rodzin. Wiara wyklucza wątpliwości, osoby uchodzące za głęboko wierzące uznawane są niemal z automatu za dobre. Czy jeżeli ktoś wierzy w jedną użyteczną i wygodną dla siebie bajkę, łatwiej mu uwierzyć we wszystkie inne?
zgadzam się. religijność z zasady oducza sceptycyzmu a człowiek wierzący z zasady uznawany jest za dobrego. im wieksze zaangażowanie w sprawy kościoła tym lepszy.
Biedna dziewczynka. Dziewczynki... :( Ależ się temu B. poskładało niewiarygodnie z Brobergami... Świetny tekst. Brakło mi tylko minimalnego rozszerzenia tego wątku rodziny B., miał przecież żonę i pięcioro dzieci. Też tkwili w tym systemie uwiedzeń? Dobra wiadomość jest taka, że dokładnie miesiąc temu we wszystkich stanach Meksyku zakazano, bez wyjątków, zawieranie małżeństw z osobą poniżej 18-tego roku życia. 31 stanów już dostosowało swoje prawo lokalne. https://mvsnoticias.com/noticias/nacionales/sin-excepciones-se-niega-matrimonio-infantil-en-mexico/
O! O Meksyku nie wiedziałem, że wreszcie coś się zmieniło. Dzięki.
A co do rodziny B. – nie wiem nic na ten temat. Nie znalazłem informacji o Gail i dzieciach
śledzę to od lat, bardzo się cieszę, że w końcu.
no tak, Gail i dzieci pewnie są chronione, ludzie mają różne pomysły na wymierzanie sprawiedliwości... mam znajomego mordercę, z Hiszpanii, on swoje odsiedział, jest filarem swojej parafii, każdej niedzieli czyta Ewangelię w kościele, stał się tercjarzem franciszkańskim. a jego matka i rodzeństwo, już od dwudziestu lat, noszą piętno matki, braci i sióstr mordercy.
nie wierzę... nie chcę...
no, to w sumie nieistotne, chciałam się podzielić "historią z życia", bo rodzina tego zboczeńca amerykańskiego może faktycznie jest chroniona, dlatego nic o niej nie wiadomo. pewnie należałoby to robić co do zasady wobec rodzin.
a wobec sprawców? no właśnie. czy można w ogóle sprawiedliwie ukarać gwałciciela? mordercę? jak wypośrodkować między karą, zadośćuczynieniem ofierze/rodzinie ofiary i przebaczeniem? "każdemu hak" byłoby najbezpieczniej dla społeczeństwa, ale czy sprawiedliwie?
taką sytuacja: jesteś pilotką pielgrzymki hiszpańskiej, jeździsz po całej Polsce, masz dwie osoby na wózkach, bardzo doceniasz pomoc jednego z turystów, zawsze chętnego do pchania wózka. któregoś wieczoru ten turysta Cię prosi, żebyś z nim obeszła jego 50-te urodziny, bo w grupie nikogo nie zna. więc idziesz z nim w miasto na chwilę, chociaż chętnie byś już odpoczęła. no, ale urodziny. on Ci opowiada, że był przez wiele lat w Gwardii Cywilnej, ale miał poważny wypadek, wjechał samochodem w drzewo, żeby nie stuknąć w motocyklistę, półtora roku w szpitalu, gazety się na jego temat rozpisywały, że bohater, potem Ci przyśle materiały, linki. no, podziwiasz. po wypadku wstąpił do seminarium duchownego. podziwiasz bardziej. miło Wam się rozmawia, głównie o muzyce rockowej. kiedy pielgrzymka się kończy, on dzwoni do Ciebie już z domu. mówi, żebyś go znalazła na fejsie, to Ci prześle linki. więc szukasz. ale imię i nazwisko jakich milion, więc na fejsie go nie znajdujesz. idziesz do internetu. pierwsze słowa, które czytasz w największej hiszpańskiej gazecie, brzmią: M., były funkcjonariusz Gwardii Cywilnej ,został dzisiaj skazany na 15 lat więzienia za morderstwo o tle rasistowskim. nie... może to pomyłka? doczytujesz gdzie indziej, że wcześniej M. zaliczył jeszcze próbę gwałtu na podstępnie zwabionej do swojego mieszkania dziewczynie i że chłopak, ofiara morderstwa, miał dziewiętnaście lat i został zabity strzałami w plecy, z nielegalnie posiadanej broni. nie miał szans przeżyć, bo użyto zakazanej amunicji dum-dum. poza rewolwerem, Twój miły znajomy z pielgrzymki miał wtedy w torbie też maczetę.
. .