To prawdziwa historia, którą usłyszałem od pana Janka i którą – bez jego wiedzy – dzielę się z wami. Występuje w niej prostytutka, taksówkarz i wielka miłość. Tylko co z happy endem?
– To była wyjątkowo piękna dziewczyna – mówi taksówkarz z Bayera i otwiera okno. – Zapaliłbym. Pali pan?
Jasne, że palę, palimy więc razem. Jest nawet ciepła noc, wracam z jakiejś knajpy na Pradze, której nazwy zapominiałem tuż po przekroczeniu progu.
– Jaka dziewczyna? – pytam taksówkarza w sposób dość oczywisty.
– Prześliczna. Jasne włosy, niebieskie oczy, ostro zarysowane kości policzkowe – wymienia.
Szukam jego wzroku we wstecznym lusterku. Trochę rozmarzony, trochę rozmazany. Najpierw mówi o jej twarzy, o jej wesołym, lekko zachrypniętym głosie, o jej uśmiechu. Podobno ten uśmiech robił facetowi tak, że serce roztapiało się w piersi. Jego słowa, nie moje.
Jedziemy chwilę milcząc. W końcu on przechodzi do rzeczy.
– Dupka marzenie, cycki jak ja pierdolę – mówi.
– Co to za dziewczyna? – pytam znów.
– Dziwka.
Nie odzywam się. Głupio mi trochę, patrzę na Stare Miasto odbijające się w Wiśle. Ale most się kończy, trzeba coś powiedzieć.
– No i co z nią? – pytanie z gatunku banalnych.
– No nic. Pamiętam, jak zacząłem ją wozić. Woziłem ją cały rok. To było lata temu, ale pamiętam jak dziś – taksówkarz strzela niedopałkiem przez okno i zapala następnego. Ja też.
– No, no – zachęcam rozmówcę.
– Pamiętam, jak tańczyła w najlepszych lokalach, w Sogo, w Gentlemanie, w ogóle hajlajf. Była tak śliczna, że zabijali się o nią.
– Rozmawiał pan z nią? O życiu?
– Jasne. Z jakiegoś złego domu była. Alkohol, ojciec z gatunku bijących, matka z wadą wzroku na to, co dzieje się w czterech ścianach.
– Standard – mówię
– Standard. Szybko kogoś poznała i szybko zaszła w ciążę. On poszedł do więźnia. Jakieś rozboje pospolite.
– Tak bywa.
– Tak bywa. Ona oddała to dziecko. Do rodziny zastępczej. Ale odwiedzała regularnie. Pozwalali jej, ci nowi rodzice. Woziłem ją do nich to wiem. Zawsze płakała.
-Chłopiec, czy dziewczynka?
– Dziewczynka, córeczka. Woziłem ją do niej raz w miesiącu, co miesiąc. Zawsze płakała, jak wracała. Tak z pół roku.
– Mówił pan, że rok ją woził.
– Rok, ale po połowie zaczęło z nią być coraz gorzej. Heroina. Kiedyś stoję pod dworcem, akurat pusto było z klientami, a kolega mnie woła. „Chodź zobaczysz coś zajebistego” – mówi. Idę, bo co mam nie iść? A ona stoi na peronie, stopy jak przybite gwoździami do ziemi. Nieruchome. Zatacza się. Przód, tył, lewy bok, prawy. Ale stopy cały czas w tym samym miejscu. Upada w tył. Stopy ani drgną. No dąży do kąta prostego po prostu. Podźwiga się jak ta Siłaczka i zaraz jeb w przód. Przestraszyłem się, że jebnie na tory, leciałem już ratować… Ale nie. Stopy stoją jak stały. I tak giba się w te i we wte, jak jakaś trzcina, albo wierzba płacząca.
– I co? – podtrzymuję rozmowę
– I nic. Na drugi dzień ją wiozę, na melinę. I tak już zostało. W ciągu pół roku się skończyła. Od tej heroiny zbrzydła potwornie. Codziennie wyglądała gorzej. Twarz jej się zapadła, włosy się przerzedziły, oczy zgasły. Dupę, cycki też zgubiła, bo skóra i kości.
– Tak z dnia na dzień? Skąd heroina? Skąd miała kasę na taksówkę?
– No jak skąd? Pracowała cały czas. Wtedy już nie w klubach, tylko w tych burdelach, pawilonach, peep showach, róg Marszałkowska i Świętokrzyska. Te co je wyburzyli, jak stawiali metro. Kojarzy pan?
– Kojarzę, co mam nie kojarzyć.
– Łapała tam facetów, co przyszli na peep show, błagała, by im zrobić laskę.
– Błagała?!
– No tak. Jak nie za 50, to za 30 złotych. Jak nie za 30, to chociaż za dwadzieścia. Za dziesięć robiła ręką. Byle mieć jakiś mosiądz.
– Kurwa mać – wzdycham.
– No kurwa – potwierdza on. – Straszna szkoda. Umarła podobno tak ze dwa miesiące temu. Właśnie usłyszałem od kolegi.
Zatrzymujemy się pod moim blokiem. 24 złote, płacę, wysiadam. Zamykam drzwi. Zatrzymuję się w pół kroku, wracam.
– Jak miała na imię? – pytam przez uchylone okno.
– Ania… Nie! Magda! – mówi on.
– A o dziecku jeszcze wspominała? Pod koniec?
– Wspominała? Mówiła o niej cały czas. Że córeczka, że mądra, że literki ładnie składa, że taka śliczna…
Wydaje mi się? Czy głos mu się trochę łamie?
– Szkoda tej dziewczyny – rzuca zza kierownicy. – Naprawdę ją lubiłem, szanowałem. Nawet… coś czułem może. Straszna szkoda. Nie była taka jak inne. Inteligentna, wrażliwa… Wyjątkowa.
– I skończyła się.
– Skończyła. Może gdyby gdzieś, kiedyś w życiu skręciła w inną drogę… Może to wszystko byłoby inaczej. Zasługiwała na więcej, naprawdę.
– To mała na imię Ania, czy Magda? – chcę wiedzieć po prostu.
On grzebie gdzieś po kieszeniach.
– Powinienem mieć zapisane w komórce – mówi. Szuka. – Oj, nie mam. Nie zapisałem imienia – dodaje po chwili. – Ale jakoś nie mam siły, by skasować jej numer telefonu.
Przez okno pokazuje mi ekran starej Nokii. Wpatruję się w nazwę kontaktu.
„Kurwa, z połykiem, 20 zł”
View Comments (5)
Takie bzdety. Nie jest tak że dziewczyny z tej branży to tylko ćpunki. Moja żona jest Rumunką i pracowała na drodze i jest super fajna. Jesteśmy razem 18 lat. Znałem pełno dziewczyn z drogi bo 2 lata też tak pracowałem a prochów życiu nie brałem.
Widać, pan Janek marzenia spełnił ;) Taka super dziewczyna a pewnie z pensji taksówkarza nie stać. Założę się, że jak podawał to wyobrażał sobie ją z najlepszych czasów... a może nie...
BTW Piszesz zajebiste teksty, szanuję.
Skurwysyn jakich mało...
Wniosek? Człowiek bez wartości, nie ważne jak by pięknie mówił i żałował, to wszystko co powie jest puste ja hologram nad przepaścią obiecujący bogactwa.
Pozostaje się zgodzić :) Tylko, czy pan Janek to wie?