Był kiedyś straszny dziadunio, który męczył jednego wnuka, a drugiego wynagradzał. Jednemu odmawiał pożywienia, drugiego karmił do porzygu. I trochę tak jest teraz u nas, w Polsce. Tylko, że w Polsce obu wnuczkom jest całkowicie wszystko jedno.
„Straszny dziadunio” to tytuł książki Marii Rodziewiczówny. Pewnie jej nie kojarzycie i nic w sumie dziwnego, bo ta książka jest z XIX wieku i ma 131 lat. Pamiętają o niej chyba jedynie żółwie, skamieliny z Jury Krakowsko-Częstochowskiej i Jadwiga Staniszkis.
No to może krótko streszczę. Tytułowym strasznym dziaduniem jest przepotworny buc, Polikarp. Ma dwóch wnuków, ale jednego nienawidzi od samego urodzenia, głównie dlatego, że synowa zamiast słowiańskiego imienia dała mu na chrzcie Hieronim. Drugiego – Wojciecha – za to ukochał tak bardzo, że wręcz obsypywał go złotymi monetami. Hieronima wystawił zaś na ciągnącą się latami próbę charakteru oznaczającą życie w cierpieniu, biedzie i szykanach.
Oczywiście, w książce buc okazuje się finalnie człowiekiem dobrego serca, a próby, na które wystawia Hieronima kształtują młodego człowieka na szlachetną i wartościową jednostkę, podczas gdy jego brat Wojciech pogrąża się w hedonizmie i upadku moralnym. Jest tam też morał, że należy żyć uczciwie i tak dalej, a wtedy przyjdzie nagroda i nawet straszny dziadunio okaże się w końcu kochającym dziadkiem. Jeśli ktoś spyta mnie o zdanie, to powiem, że po mojemu dziadunio – mimo intencji autorki – wcale nie zmył z siebie bucostwa, a jego okrutny eksperyment społeczny zasługuje conajmniej na ciężkie uszkodzenie ciała opisane w 156 artykule Kodeksu karnego.
Tyle książka. My jednak nie żyjemy na kartach powieści sprzed 131 lat, tylko w Polsce Anno Domini 2018, a nasz straszny dziadunio wcale nie poklepie nas po plecach za to, że wbrew niemu nie skusiliśmy się na drogę zła i występku. Wręcz przeciwnie – śmiem twierdzić.
Nasz straszny dziadunio też ma dwóch wnuków. Wojciecha i Hieronima. Wojciech, to ten wierny poddany, który wspiera dziadunia w każdym jego działaniu i klaszcze radośnie za każdym razem, gdy dziadunio pierdnie tłustym kleksem. I jest nagradzany, głaskany po głowie i rzuca mu się pańską ręką smaczne resztki z pańskiego stołu. I powtarza na przykład bezmyślnie, że nagrody się rządzącym należały. I takie tam inne, sami wiecie. Żyjecie tu przecież razem ze mną.
Hieronim zaś to cała reszta nas – to Antypolacy. Bo – jak pewnie sami zauważyliście – by być dziś wrogiem dziadunia wcale nie trzeba być zwolennikiem jego przeciwników, wyznawcą jakiejkolwiek partii opozycyjnej. Wystarczy nie popierać dziadunia w stu procentach, nie przyklaskiwać każdej partyjnej decyzji i nie powielać narracji o walce i wojnie z Antypolakami.
Ja na przykład nie chcę iść na żadną wojnę, więc się łapię do tej kategorii.
Ale to też nic nowego, a skoro myślę dziś o starych, zakurzonych książkach to pomyślałem o jeszcze jednej. Nazywa się ona „O duchu praw”, ma 270 lat i napisał ją facet nazywający się Charles Louis de Montesquieu, szerzej znany jako Monteskiusz.
To w sumie oczywiste skojarzenie, bo właśnie w tej książce Monteskiusz opisał podwaliny trójpodziału władzy: władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. A trójpodział władzy to właśnie coś, co nie schodzi z czołówek portali, pierwszych stron gazet i z programów informacyjnych w telewizji.
Wiem, wiem. Też boję się, że jeśli jeszcze raz usłyszę nazwisko Gersdorf i pojęcie Sąd Najwyższy to złapią mnie torsje, ale jestem chyba masochistą, bo zamiast iść nad Wisłę i upić się przy ładnej pogodzie siedzę i stukam w klawisze o tych Gersdorfach, strasznych dziaduniach i Monteskiuszach.
To może oznaczać, że jestem również sadystą, bo dzielę się z wami tym wyeksploatowanym i nudnym tematem.
Ale, mimo że pani sędzia Gersdorf jawi mi się niesympatyczną i dziwnie się zachowuje (o czym pisałem przecież tutaj), a temat Sądu Najwyższego wieje nudą, to jest to temat niestety ważny.
Ten cały Monteskiusz już 270 lat temu pisał m.in. o zarządzaniu państwem poprzez kaprys monarchy lub dyktatora. Brzmi znajomo?
Wydaje mi się, że żyjemy w kraju rządzonym przez kaprys właśnie. Przez jednego strasznego dziadunia, na którego polecenie sztab ludzi bez kręgosłupów spełnia jego humory i zachcianki. Monteskiusz przestrzegał, że „jeśli w państwie istnieje jedynie chwilowa i kapryśna wola jednego, nie może być nic stałego, a tym samym żadnego zasadniczego prawa”.
I tu dochodzimy wreszcie do tego nudnego Sądu Najwyższego. I protestów w jego obronie, na które większość z nas nie chodzi, bo i po co.
Bo co to za symbol wolności, ta cała pani Gersdorf? Kobieta z którą ani się nie utożsamiamy, ani nie uważamy za autorytet, ani nie jesteśmy powaleni jej charyzmą (bo i skąd). Ot, jakaś nieznana nam szerzej milionerka (według oświadczenia majątkowego) traci robotę i odchodzi na wcześniejszą emeryturę. O co ten szum?
No, szum jest raczej nie o panią Gersdorf, a o to, że straszny dziadunio zebrał już komplet zabawek – Sejm, Senat, rząd, wiele samorządów, instytucji państwowych, Trybunał Konstytucyjny, sądy okręgowe, rejonowe i prokuratury – i powsadzał tam swoich wiernych Wojciechów, których za bezwzględne posłuszeństwo nagradza złotymi monetami. Brakuje mu jeszcze kilku zabawek, w tym najważniejszej – Sądu Najwyższego.
Gdybym był paranoikiem, mógłbym powiedzieć, że dziaduniowi chodzi o to, że skargi na ewentualnie sfałszowane wybory trafiają finalnie właśnie do SN i warto tam mieć kogoś, kto – jak pisał Monteskiusz – „nie wyraża obaw, co do przyszłych wypadków”, a jego udziałem jest bezwzględne posłuszeństwo. „Wola monarchy, skoro się raz objawi, musi wywrzeć równie niechybny skutek, co kula uderzająca drugą kulę”.
Gdybym był paranoikiem, mógłbym powiedzieć, że pierwszy prezes Sądu Najwyższego jest jednocześnie prezesem Trybunału Stanu, a to przy stylu rządów Prawa i Sprawiedliwości zdecydowanie jest ktoś, kogo warto mieć po swojej stronie. W razie W.
Ale wydaje mi się raczej, że Kaczyński chce wziąć Sąd Najwyższy, bo po prostu nie wyobraża sobie, żeby nie mieć w garści dosłownie wszystkiego. On się poczuje dobrze dopiero wtedy, kiedy w każdej instytucji w Polsce posadzi rozmaitych Marków Suskich, którzy będą klaskać w przytłuste rączki, nie zadawać pytań i uderzać te pieprzone kule o kule, zgodnie z kaprysem monarchy.
Straszny dziadunio po prostu bierze ten sąd, bo może. Bo my mu na to pozwalamy. Bo my mamy to w dupie.
I ja się wcale nam nie dziwię. Sąd i do tego Najwyższy, to tak abstrakcyjny symbol, że ciężko wyłączyć jakiś fajny film, odwołać randkę, czy wyjście na piwo i iść na demonstrację tylko po to, by jakaś Gersdorf nie straciła roboty. Rozumiem to. Zwłaszcza, że poprzednicy strasznego dziadunia przyzwyczaili nas do tego, że każda władza korumpuje, każda władza chce mieć wpływ na sądy i każda władza kradnie nam z kieszeni pieniądze podatnicze.
Więc (zdania nie zaczyna się od więc) nie zobaczymy przed Sądem Najwyższym ani miliona osób, ani 100 tysięcy. Bo przez te 29 lat zamiast społeczeństwa obywatelskiego zbudowaliśmy sobie społeczeństwo konsumpcyjne. I to nie jest nasza wina.
Politycy tak długo zniechęcali nas do jakiejkolwiek aktywności, tak długo pokazywali nam, że nic od nas nie zależy, że przestaliśmy na nich zwracać uwagę i zajęliśmy się sobą. I z tego korzysta straszny dziadunio.
W najnowszych, globalnych badaniach postrzegania demokracji, Polacy nie wypadają dobrze. Polski wyborca zalicza się do najmniej wierzących w swoje siły obywateli na świecie. Aż 63 proc. z nas twierdzi, że ich głos się nie liczy, a jednocześnie 68 proc. uważa, że rząd nie reprezentuje naszych interesów. Paradoks, ale co zrobić.
Pod względem wiary w – szumne słowa – demokrację i wybory, jesteśmy na przedostatnim miejscu pośród badanych krajów świata, a wyprzedza nas tylko Japonia, ze swoją specyficzną ideą podległości jednostki wobec władzy. Dużo bardziej w siłę własnego głosu i własnego sprzeciwu wobec rządzących wierzą tacy Ukraińcy, Nigeryjczycy, czy NAWET Chińczycy i Rosjanie.
My nie wierzymy i ogólnie mamy w dupie to, jak pomiata nami straszny dziadunio.
My jesteśmy społeczeństwem konsumującym, nie głosującym i w sumie trudno nam się dziwić. 29 lat staraliśmy się dołączyć do tego mitycznego Zachodu, 29 lat walczyliśmy o to, by po pracy można było sobie pójść na hamburgera, a potem wypić piwo za te jebane 15 złotych na warszawskiej Starówce. Żeby ubrać się w coś, co nie jest kreszowym dresem z czterema paskami ze stadionu X-lecia i żeby jeść na obiad mięso częściej niż raz w tygodniu. I żeby dzieci mogły iść do szkoły w niedziurawych butach.
I brawo my! Piszę to bez szydery i z pełnym uznaniem, bo uważam, że to nasza wspólna zasługa, że wbrew politykom i ich patologicznym rządom – od prawa do lewa – wciąż mamy ciepłą wodę w kranie i możemy kupić sobie kurtkę na zimę.
Tylko, kochani, co dalej?
Części z nas – tym, którym powodzi się gorzej – straszny dziadunio dał 500 złotych i oni są mu wdzięczni. I ja też – serio – jestem mu za to w sumie wdzięczny. Mimo, że zrobił to z wyrachowaniem, mimo że ordynarnie kupił sobie głosy części Polaków, mimo że to nie on, a my za to płacimy, to część dzieci na tej ścianie wschodniej (i nie tylko) dzięki temu 500+ zjada częściej kolację. Niezależnie od intencji wyrachowanego dziadunia ich brzuchy są bardziej pełne niż kiedyś.
Tylko, że to nie rozwiązuje problemu, a poszerza dominację społeczeństwa konsumpcyjnego, nad obywatelskim.
I taki na przykład protest niepełnosprawnych mamy w dupie, bo to przecież to nie my leżymy z porażeniem mózgowym na sejmowej podłodze i nie my sikamy na rozkaz i za łaskawym pozwoleniem marszałka Kuchcińskiego, według jego harmonogramu wyjść do toalety. To nie my jesteśmy szarpani przez rozmaitych policyjnych Kulsonów na demonstracjach i to nie nam młodsi i starsi aspiranci zaglądają do pochwy i odbytu, szukając hipotetycznych żyletek, którymi moglibyśmy zamachnąć się na władzę strasznego dziadunia. Tak, w Polsce, Anno Domini 2017-2018 upokarza się protestujących przeciwko kaprysom dziadunia wkładając im za pomocą służb porządkowych palce w miejsca, w które żaden rząd palców wkładać nie powinien.
Takie rzeczy dzieją się w Polsce. Bo mogą. Bo na to pozwalamy. Bo jesteśmy bierni. Bo wkurwiamy się tylko czasem i tylko w domowym zaciszu, a nie na ulicy. Bo jesteśmy rozproszeni i niezorganizowani. Bo mamy swoje sprawy. Bo mamy swoje kredyty. Bo mamy w miarę pełne brzuchy i jest nam wszystko jedno. Bo – ku rozczarowaniu wszelkich Błaszczaków i Kulsonów – nie mamy wprawdzie w dupie żyletek, ale mamy w dupie całą resztę.
I udajemy, że to wszystko nas nie dotyczy. Bo wygodnie jest kupić sobie amerykańskie czipsy, zasiąść na szwedzkiej kanapie, otworzyć niemieckie piwo i udawać, że cały ten burdel jest gdzieś poza nami. Poza mną.
Tylko on jest poza nami tylko do momentu następnego kaprysu strasznego dziadunia, do momentu, aż dziadunio złapie nas – właśnie nas, tym razem! – za nasz własny, prywatny ryj. Zanim nie uderzy nas całym aparatem państwowym w brzuch tak mocno, że wyrzygamy te wszystkie amerykańskie czipsy na te nasze szwedzkie kanapy z IKEI i obudzimy się nagle w kraju, w którym naprawdę nie można już oddychać.
Ja lubię oddychać. Nie wiem, jak wy.
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.
View Comments (33)
Mieszkam od półtora roku w Irlandii, w domyśle chcę wrócić do Polski - jednak im więcej czytam co maowiecki zamierza wprowadzić, za zgodą kaczyńskiego, tym mniejszą mam ochotę na powrót. Później w pracy mam zatrzęsienie staruszek mówiących po angielsku z akcentem, który powinienem nagrywać, bo zginie za 20 lat, i znowu chcę do domu, do moich starych bab. Przynajmniej wiem o jakich warzywach one mówią. W domu odpalam serial, piosenki lub grę i myślę, czy oni płacą mi za rozumienie tych bab - bo nie tego akcentu uczyli mnie na angielskim w liceum?
20 minut później wstaję, rozciągam się, kurwiam na czym świat stoi, siadam znów.
Nie w głowie mi podróżowanie po świecie.
Dobry wieczór. Chcę wesprzeć autora bloga, ale nie potrafię ( a może jako człowiek pokolenia analogowego - nie chcę przedzierać przez "patronite) , więc ( znajdujące się w środku zdania :-) ) proszę na priv o jakąś inną możliwość. A tekst ... jak zwykle : mocny, trafny i dla tego smutny.
Dzięki za ten tekst, obawiam się że jest jak najbardziej trafny i cóż... Żałuję, że tak na dobrą sprawę "pozamiatane" prawdopodobnie zostało już w poprzednich wyborach a jak się wtedy mówiło, że PIS będzie robić co się prezesowi podoba to wszyscy patrzyli się z takim politowaniem w oczach...
Swoją drogą jak to jest, że mechanizm teoretycznie zapewniający bezpieczeństwo i ciągłość pewnych instytucji jest taki łatwy do conajmniej drastycznego rozregulowania? Tak sobie nad tym myślałem i zastanawiam się po prsotu czy to nie jest efekt jakiś "przywar" na gruncie kulturowo - narodowym i przede wszystkim słabej edukacji (mam tu na myśli nie tylko zapychanie umysłu sporą ilością średnio przydatnej wiedzy, ale też nie zachęcaniem młodych ludzi do posiadania własnej opinii na dany temat)? Albo może nie przeszliśmy jako społeczeństwo przez pewne naturalne etapy ewolucji ustroju państwowego choćby dlatego, że w czasach gdy inne pańsrwa Europy mogły to w miarę na spokojnie przerobić my byliśmy albo pod zaborami, albo kisiliśmy się potem w sosie patriotyczno-narodowo-wyzwoleńczym aby w końcu trafić pod ustrój komunistyczny. Być może władza PIS to jest po prostu taki (kolejny) etap i mam nadzieję że jeden z ostatnich (choć wiem że brzmi to jak diabli naiwnie).
Co do tego co tu robić (jesli w ogóle realnie będzie się dało cokolwiek zrobić) to poza przełknięciem kolejnej porcji śliskich zaopewnień od polityków, pozostaje chyba tylko zagłosowanie na tę partie/konglomerat partii, która będzie bardziej podatna na krytykę ze strony społeczeństwa i będzie gwarantować, że jak ludzie wyjdą masowo (jak na skalę Polski) na ulice to będą przynajmniej brali pod uwagę postulaty społeczne i odpowiednio do nich modyfikowali swoje działania. Oczywiście wiem, że pewnie tak się nie stanie, ale alternatywa pod tytułem olanie kolejnych wyborów i pokazanie środkowego palca wszystkim to tylko wzmocnienie wygranej PISu i tyle.
Abstrachując od faktu, że jak zwykle masz rację, dodać chciałem pewien szczegół:
Otóż w Polsce co najmniej od początku lat '90 mamy problem z trójpodziałem władzy - żeby nie powiedzieć, że jest on po prostu fikcją.
Przyjrzyjmy się choćby takiemu drobiazgowi, jak to, że poseł może być jednocześnie ministrem. Wówczas jest jednocześnie (jako poseł) przedstawicielem władzy ustawodawczej oraz (jako minister) przedstawicielem władzy wykonawczej. I warto zwrócić uwagę, że w razie głosowania nad wotum nieufności dla rządu, taki przedstawiciel obu władz staje się sędzią we własnej sprawie.
I naprawdę mnie intryguje, że taki bubel prawny został ustanowiony i trwa po dziś dzień
A gdy posłominister rządzi w ministerstwie sprawiedliwości, to dodatkowo ma władzę nad teoretycznie jeszcze niezależną władzą sądowniczą - oraz historycznie rzecz ujmując - od czasu do czasu prokuratorami. Aż dziw bierze, że nie jest prezesem naczelnej Rady Adwokackiej...
Bardzo ładnie to zostało rozpisane w artykule:
https://wpolityce.pl/polityka/287833-trojpodzial-wladzy-w-polsce-jest-fikcja
Jest w tym sporo racji. Ogólnie, mamy problem z wieloma rzeczami, z trójpodziałem też. Dzięki za ten komentarz
By spocic sie jeszcze bardziej warto przeczytac twoj wpis wespol z wywiadem (Zakowski - Levitsky, Polityka 28 maja 2018) "Zlosc ludowi szkodzi"... Mysle, ze najgorsze dopiero przed nami. Prawdziwy test dla naszej mlodej demokracji i nas samych. Pozdrawiam i przepraszam za brak polskich znakow :)
Pozdrawiam również :)
No to jestem..żółwiem:) Znam twórczość Rodziewiczówny, mało tego, Straszny dziadunio bardzo mnie śmieszył. Czytało sie z rozbawieniem, jak wiele Jej książek. Tekst jak zwykle dobry. Polecam Twój blog na swoim, czasami wklejając Twoje artykuły, oczywiście z zaznaczeniem i podanym linkiem do tej strony. Pozdrawiam:)
Bardzo dziękuję za polecanie! :) Super
no i znowu mi smutno.
Przykro mi :/
No to tak jak Bodnar pisze, ze wkrotce przyjda po nas i nie bedzie komu protestowac.
Jakies pomysly jak to zatrzymac?
Protestować, myśleć, edukować... Nie wiem, cholera
Kolejny umysł, któremu się wydaje, że żyjemy w jakimś totalitarnym Kaczystanie. Do jakiej starej książki by nie porównać - nie, nie żyjemy. Nie wszystko kręci się wokół wodza-prezesa. Jestem zagorzałym przeciwnikiem socjalistów z PiS, ale daleki od popadania w paranoję.
Cyr4x, jeśli cała władza w ręku jednego człowieka to demokracja, to ja to widzę inaczej. Niestety w tej partii wszystko kręci się wokół wodza, nie ma tam nikogo, kto mógłby mieć swoje zdanie i swoje decyzje. Nie żyjemy w totalnym Kaczystanie, jasne. Ale obawiam się, że to jest coś, do czego być może zmierzamy. Zapala mi się czerwona lampka i tyle. Tak, jak napisał Bulv.
No ale wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że niebawem obudzimy się z ręką w nocniku i nie będzie już możliwości odwrócenia tego wszystkiego, bo ku temu to zmierza, to nie jest kaprys dziadziunia, to jest przemyślana strategia.
Kurcze, Borsuk, lepiej tego nie dało się opisać. Dzięki!
To ja dziękuję!
Totalitarny Kaczystan to nie jest... ale od początku kadencji metodycznie i wytrwale tworzą podwaliny pod ustrój autorytarny. Przejmując "miernymi ale wiernymi" wszystkie możliwe instytucje (od sądów, przez wszelkie rady i komisje po media), pisząc ustawy pod siebie (np. projekt zmiany ordynacji wyborczej do wyborów do europarlamentu czy samorządowych), umacniając i zapewniając lojalność służb (np. ustawa inwigilacyjna, podwyżki dla żołnierzy), jednocześnie ostro działając propagandowo, żeby właśnie bagatelizować i ośmieszyć jakikolwiek sprzeciw.
Nikt nie będzie strzelać do protestujących czy też zamykać ich w Berezie Kartuzkiej 2.0 ale już pałować, bezzasadnie przetrzymywać na posterunku czy wywalać z pracy to jak najbardziej.
Prezes widzi siebie jako drugiego Piłsudzkiego, a nawet niektórzy poplecznicy już się do niego zwracali publicznie per "Naczelniku". Nie ma zaborców, z którymi można walczyć na Jego modłę, ale już urządzić sobie państwo autorytarne można spróbować...
socjaliści z pis xD
Ładnie to tak rozpruć człowiekowi brzuch (przed śniadaniem), wyciągnąć mu flaki, położyć przed nim na biurku, by zobaczył dokładnie co w nim siedzi? Pewnie, że ładnie. Dziękuję. I ślę po ludziach, aby też się sobie przyjrzeli.
Dziękuję! Ładnie, nieładnie - od tego jestem :)