Wybór to całkiem fajna rzecz. Teoretycznie to właśnie nas czeka – w niedzielę są wybory i wybierzemy dla siebie but, który spocznie na naszym karku. Jedni ten ucisk lubią, inni twierdzą, że niezbyt. Ale wybieramy tak naprawdę jedno. Co? O tym będzie na przykładzie krwi wsiąkającej w bardzo drogi dywan.
Nasz umiłowany grajdół pomiędzy Odrą i Bugiem nie przypomina słonecznej Kalifornii – zwłaszcza w początku października. Ale to właśnie tam, na zachodni kraniec USA biegną moje myśli u schyłku kampanii wyborczej.
Może dzieje się tak dlatego, że PiS puchnie i obiecuje wszystko co się da, bez umiaru karmiąc potencjalnego wyborcę jego własnymi złotówkami. Może jest to spowodowane zanikiem komórek mózgowych Grzegorza Schetyny, który pomyślał „wypuśćmy Wałęsę z kojca i dajmy mu mówić. To świetny pomysł”.
Może to Kosiniak-Kamysz, człowiek tak bezbarwny, że chyba nawet nie ma odcisków palców. Może to Czarzasty Włodzimierz wypuszczający z ust oddech Leszka Millera i trzymający na kominku (tak to sobie wyobrażam) fotografie z obozu kaźni CIA w Szymanach. Może to Korwin-Mikke, który – cóż – jest po prostu Korwin-Mikkem i żadnej metafory nie trzeba tu stosować, by pokazać jak patologicznie zła jest jego niekończąca się obecność w polityce.
Więc (zdania nie zaczyna się od „więc”) siedzę sobie i myślę o Kalifornii. W końcu lat 60. była ona siedliskiem sekt. Świątynia Ludu, Dzieci Boga, Źródło, Niscience – było tego naprawdę sporo i każdy zagubiony lub przećpany człowiek mógł tam znaleźć coś dla siebie.
Była tam też Rodzina.
Członkiem Rodziny był Tex Watson, który 8 sierpnia 1969 roku wszedł dziarskim krokiem do domu przy 10050 Cielo Drive, Benedict Canyon w Los Angeles.
Tex był ucieleśnieniem amerykańskiego snu. Prosty, zdrowy, silny chłopak urodzony w Teksasie. Ten chłopak od zawsze potrzebował grupy, w której mógł czuć się naprawdę potrzebny. Chciał być częścią czegoś większego, ważniejszego niż jedno zwykłe życie umieszczone gdzieś pośród suchej prerii. Przez pewien czas taką rolę spełniały kościół i szkolna drużyna sportowa. Jednak po zakończeniu szkoły Tex doświadczył niemiłego uczucia: stał się jednostką. A bycie jednostką nie podobało mu się wcale, a wcale.
Coraz silniejszej przynależności do grupy Tex szukał nieustannie, aż w styczniu 1967 roku odnalazł wreszcie to, czego mu brakowało.
Odnalazł Rodzinę.
Rodzina była daleko, bo w Kalifornii i tam Tex przeniósł się z całym swoim skromnym dobytkiem mieszczącym się na pace pick-upa. Było warto – to była pełna miłości samowystarczalna komuna, w której dziewczyny były zawsze piękne, a chłopcy zawsze ciekawie opowiadali o życiu. Wspólne gotowanie kaszy z warzywami, spacery po pustyni i dające oczyszczenie medytacje sprawiły, że Tex poczuł wreszcie spełnienie.
Szczęście może nawet poczuł.
Zrozumiał, że tu i teraz – w Rodzinie – jest lepszym człowiekiem. Że w takim Teksasie ludzie są gorsi. Inni. Niemądrzy. Że Rodzina nie tylko wyróżnia się na tle wszelkich innych grup, jakich do tej pory był członkiem, ale daje wręcz poczucie bycia nadczłowiekiem. Bycia kimś wybranym do wielkich celów.
Tam wreszcie był kimś wyjątkowym, o czym zapewniał go Charlie – starszy o 9 lat miły chłopak, który potrafił mu wytłumaczyć, że „my” kontra „oni” to naprawdę dobra rzecz. Charlie mówił też, że zbliżająca się wojna rasowa wyczyści świat ze słabych i przetrwają tylko oni: Rodzina.
Ale Tex zaczął też zauważać, że w Rodzinie – która miała być zbiorowością równych sobie ludzi – Charlie pełni rolę pierwszego pośród równych i korzysta z tego, bo ma na przykład wszystkie zasoby. Co akurat oznaczało wszystkie dziewczyny. Że najfajniejsze dupy ciągle łażą do niego zamiast patrzeć na Texa wzrokiem pełnym pożądania.
I wtedy Tex po raz pierwszy zapragnął czegoś więcej. Chciał się wykazać, urosnąć w oczach braci i sióstr. A żeby to osiągnąć musiał zrobić coś wyjątkowego. Coś, na co nie odważyłby się nawet Charlie. Coś co pokaże oddanie Texa dla sprawy. Coś wspaniałego i wymagającego ogromnych jaj.
I Tex zrobił odważny ruch.
8 sierpnia 1969 roku , niedługo przed północą wszedł dziarskim krokiem do domu przy 10050 Cielo Drive w Los Angeles, a towarzyszyły mu członkinie Rodziny Charlesa Mansona: Patricia Krenwinkel, Susan Atkins i Linda Kasabian.
Zamordowali wtedy pięcioro ludzi: będącą w dziewiątym miesiącu ciąży aktorkę Sharon Tate (żonę Romana Polańskiego) oraz producenta Wojciecha Frykowskiego, jego dziewczynę, milionerkę Abigail Folger, stylistę z Hollywood Jaya Sebringa oraz Stevena Parenta. Ten ostatni miał potwornego pecha, bo po wpadł z wizytą do ogrodnika posiadłości w nadziei, że sprzeda mu radioodbiornik. Tex Watson strzelił do niego cztery razy trafiając go w twarz, brzuch i klatkę piersiową.
– Nie zabijaj mnie. Nikomu nic nie powiem – brzmiały ostatnie słowa Stevena Parenta.
A było o czym opowiadać.
Wojciecha Frykowskiego członkowie Rodziny pchnęli nożem 51 razy. Walczył z nimi, ale w końcu upadł i wykrwawił się na trawniku rezydencji. Ostatni cios zadał Tex.
Abigail Folger umarła po tym, jak Patricia Krenwinkel wyciągnęła ją na ten sam trawnik i uderzyła ją nożem. A potem Tex wbił w nią nóż jeszcze 28 razy.
Jaya Sebringa Rodzina najpierw związała liną razem z Tate, a potem – z powodu jego, wyobraźcie sobie, protestów – Tex zastrzelił go i siedem razy wbił nóż w jego stygnące ciało.
A co stało się z Sharon Tate? Ją Susan Atkins i Tex Watson pchnęli nożem 16 razy uderzając również w ciężarny brzuch.
Atkins zamoczyła dłoń w krwi Tate i na drzwiach willi napisała wielkimi literami „ŚWINIA”.
Ta historia, ta skrócona do bólu opowieść o Rodzinie Mansona (zachęcam, by poznać ją dokładniej) o czymś nam przecież mówi. Mówi nam ona o tym, że jeśli jakaś grupa czuje się lepsza od innych – a do tego ma sekciarskie zapędy zbawiania świata – to wszystko kończy się bardzo krwawo.
Mówi nam też ona, że w takich grupach – na froncie wojny społecznej – trwa walka o przywództwo lub o przypodobanie się przywódcy.
I w ten sposób w Kaliforni końca lat 60. zginęły kolejne, całkowicie przypadkowe ofiary. Zginęło małżeństwo Leno i Rosemary LaBianca, na których dom Manson wysłał swoje psy. Dzień po masakrze, jakiej dokonał Tex, Manson kazał czwórce z Cielo Drive oraz dwóm nowym mordercom: Leslie Van Houten i Steve’owi Groganowi zaszlachtować kolejnych ludzi.
Dlaczego? Bo dzięki Texowi polityka, jaką prowadził Charlie weszła na tak ostry kurs, że nie można już było zawrócić. Trzeba było kroczyć tą radykalną ścieżką.
Agent FBI John Douglas, który przegadał z Mansonem długie godziny w więziennej celi pisze o tym wszystkim tak: – Kiedy ubezwłasnowolnieni uczniowie powrócili do Charliego i zaczęli się chwalić, że zapoczątkowali wieszczoną przez niego wojnę, on nie mógł się wycofać i wyjaśnić, że potraktowali jego słowa zbyt dosłownie. Pozbawiłby się w ten sposób władzy i autorytetu. Nie pozostało mu nic innego, jak dokonać czegoś jeszcze bardziej spektakularnego, dając niejako do zrozumienia, że popełnione przez nich morderstwa były jego zamysłem i częścią szerszego planu. Zaprowadził ich do domu LaBianki, aby powtórzyć zbrodnię. Co symptomatyczne, kiedy zapytałem Mansona, dlaczego nie wszedł do środka i nie wziął udziału w morderstwie, wyjaśnił (jak komuś głupiemu), że przebywał na zwolnieniu warunkowym i nie zamierzał ryzykować powrotu do więzienia.
Agent John Douglas uważa – a ja razem z nim – że gdyby ideologia „lepszości” Rodziny nad resztą ludzi nie wymknęła się spod kontroli i gdyby Tex nie dążył do pokazania, że jest „lepszy” od innych, to 8 sierpnia na Cielo Drive mogłoby się absolutnie nic nie wydarzyć. Rodzina żyłaby sobie nadal na pustyni, a Charlie nadal grałby na gitarze próbując spełnić swoje marzenie o karierze gwiazdy rocka.
Dlatego dzielenie się na plemiona nie jest zbyt bezpieczne dla innych.
Ani dla nas.
Czy słowa agenta Douglasa nie opisują przypadkiem dość dokładnie działań plemion z ulicy Wiejskiej? Mnie się tak wydaje, wy sami sobie odpowiedzcie.
I teraz tak: w niedzielę będziemy głosować za tym, kto będzie nas uciskał przez następną kadencję. Wiem, że wśród moich Czytelników są ci głosujący na PiS, na PO, na SLD, na Razem, na PSL. Cholera, są tu nawet ludzie popierający Jonasza Kermit-Myszke. Ich prawo, ich wybór.
Wiecie, że nie namawiam nigdy na głosowanie na kogoś konkretnego. Staram się nie wartościować kto z nich jest tym mniejszym złem. Zło – to duże i małe – to tylko relatywny wybór naszych sumień i lęków, więc każdy określa je sobie samodzielnie. I samodzielnie waży na szali.
Proszę tylko – niezależnie od naszych osobistych wyborów – byśmy głosując na partię nie zapisywali się jednocześnie do sekty. Byśmy pamiętali, że w każdej partii jest jakiś Charlie i jakiś Tex. Który będzie dążył do wojny, do podziału, do walki. Czyim kosztem? Naszym kosztem.
Pamiętać musimy też o tym cholernym artykule czwartym ustawy zasadniczej mówiącym „władza zwierzchnia należy do Narodu”. Nie do Jarka, Grześka, Włodka czy innego Janusza. Do nas należy.
Nie oddawajmy przypisanej nam władzy po to, by iść z prądem. By skandować „Ja-ro-sław”, „Grze-siek”, „Cza-rza-sty”.
Bo wtedy skandujemy po prostu: „Char-lie”.
Wiem, że wielu z nas wydaje się, że z prądem płynie się łatwiej. Że ślepe popieranie władzy, walka z każdym, kto myśli inaczej, zapewni im konkretne profity. Że są niewielkim elementem z numerem w aktach zapisanym. I muszą podpiąć się pod coś, pod kogoś, by mieć jakikolwiek wpływ.
Że konformizm i oportunizm to doskonała strategia przetrwania w wojnie polsko-polskiej. Że warto być żołnierzem w wojnie polityków z Narodem polskim.
Że wydaje się, że lepiej być Susan Atkins niż Sharon Tate. Że lepiej dźgać kogoś nożem 16 razy niż nożem być dźganym.
Problem w tym moi drodzy, że front wojny polsko-polskiej nie istniałby, gdyby zostali na nim sami politycy. Tak jak Charlie Manson nie odważył się wejść do domu małżeństwa LaBianca, tak Kaczyński i Schetyna nie odważą się samodzielnie walczyć w tej wojnie.
Oni do konfliktu potrzebują was. Was, którzy oplujecie sąsiada i zwyzywacie go od „lewackich kurew”. Was, którzy całkowicie obcej kobiecie w internecie oznajmicie, że jest „pisowskim ścierwem i nikt jej nie chce ruchać”. Was, którzy będziecie krzyczeć o wieszaniu ludzi na drzewach zamiast liści i was, którzy zawołają, że jak dziewczyna trzyma za rękę dziewczynę to trzeba ją zgwałcić i „naprostować”.
Pobić trzeba, w ryj dać, trzeba dać, rżnąć karabinem w bruk ulicy i walczyć na ostre z takimi samymi jak my. Pod obcym, partyjnym sztandarem zapomnieć o wspólnocie trzeba.
A trzeba?
Gdybyśmy my – Naród, do którego ta władza należy – opuścili ten front to w okopach zostałby tylko Jarosław z Grzegorzem. I kilku pałętających się wokół niedorajdów, którzy bez naszej pomocy nie byliby w stanie nawet zawiązać sobie butów. Myślicie, że oni zaczęli by się wtedy dźgać nożami? Raczej stworzyliby kolejny PO-PiS.
Przestańmy walczyć w ich imieniu.
Idźmy na te wybory, ale pamiętajmy, że ci, których skreślimy krzyżykiem mają pracować dla nas. A nie na odwrót.
Wy ich wybieracie, a potem r o z l i c z a c i e. Patrzycie im na te tłuste, serdelkowate rączki. Nie maszerujecie pod ich flagą. Nie wychodzicie na ulice w ich imieniu.
Wiecie, kiedy wychodzicie na ulice? Kiedy mniejsze zło okazuje się tym większym.
Pamiętajmy, co powiedział Charles Manson: – Wasze dzieci są takie, jakimi je uczyniliście. Te dzieci, które przyszły do was z nożami, są waszymi dziećmi. To wy je nauczyliście. Ja ich nie nauczyłem. Po prostu pomogłem im dorosnąć… Możecie zwalić winę na mnie, ale ja jestem tylko tym, co jest w każdym z was ukryte. Jestem tylko waszym odbiciem. Wasze dzieci są takie, jakimi je uczyniliście.
Czy chcecie, by politycy byli waszym odbiciem? Ja wolę w lustrze widzieć własną twarz.
Co ogólnie polecam.
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.
View Comments (18)
czekam z niecierpliwością na kolejny wpis :D
Trochę za daleko pojechane. Goście wieszający brzydkie plakaty na przydrożnym słupie są jednak dość daleko od morderców ciężarnych kobiet. Poza tym to mimo wszystko nie jest tak, że jak usuniemy niedoskonałych Jarka, Grzesia i Włodzimierza, to na ich miejsce wejdzie czysty i miły Naród. Grześ i Jarosław w pewien sposób wyrażają konflikt, który w społeczeństwie realnie istnieje. Na przykład taki, kiedy zamawiam frytki z kiełbasą w budzie pod Kłodzkiem, dostaję same frytki i drę japę, że zanim wrócę do swojego SUVa, to jeszcze kiełbasa się należy, a pani z budy idzie na zaplecze po tę kiełbasę, ale mówi tak żebym słyszał "znowu przyjechała warszawka z Wrocławia...". Jak dla mnie oglądanie plakatów z uśmiechniętym Grzesiem raz na jakiś czas jest trochę lepsze niż zaciąg co któregoś chłopaka z wioski do oddziałów pana szlachcica, żeby się ciął z oddziałami szlachcica zza rzeki. Chłopak z wioski nie miał wyboru i te kosy i strzelby były naprawdę, w sumie ciągle są, tylko póki co dalej od nas. Tuwim jak pisał o rżnięciu w bruk to też mu o to chodziło, żeby rżnąć właśnie w bruk, a nie w innych chłopaków, bo to jest rżnięcie o nic innego jak o hajsy pana szlachty, więc niech nam nie bujają, bujać to my, panowie, ale nie nas. Także mimo wszystko Grześ i Jarek to jest jakiś postęp.
No weź... nie!
Nawet KSU przez tekst przebrzmiewa ;) Dzięki, że jesteś i piszesz - miło wiedzieć, że jest nas więcej z podobnymi przemyśleniami.
Dzięki! Byłem ciekawy kto zauważy KSU :)
Dlaczego nie mogę podzielić się w "Księdze Ryjów?" Tekst jak zwykle świetny i warto by docierał do mas!
Oj, nie wiem. Powinno działać na FB
Głosować trzeba bo, póki co, niczego lepszego od demokracji parlamentarnej nie wymyslono. A patrzenie wybrancom na ręce i ciagłe rozliczanie ich z działań to też niezbedny element tej demokracji. Przed nami jeszcze długa nauka więc uczmy się pilnie. Howgh!
Chyba i ostatni Tarantino i Mindhunter sezon 2 zaliczony, co Panie Borsuk?
Nieee, jeszcze nie widziałem. Zaległości mam :/
Ok, bo pierwsze porusza temat morderstwa na Cielo drv, a w drugim jest wywiad z mansonem w którym mówi mniejwięcej to co zacytowałeś.
Wstrzymałbym się jednak przed określaniem, że ta sytuacja zwyczajnie wymknęła mu się spod kontroli. Posłuchaj The Last Podcast on the Left o Mansonie. Jest świetny.
Po tym tekście w ogóle już nie mam ochoty głosować na nikogo tylko wyjechać do innego kraju ;) niech ktoś zasugeruje może coś wiem że Borsuka czytają jedyni normalni siedzący na tym murku i patrzący z boku na ten cyrk
Ale co mam Ci zasugerować? Szczerze - wszystkie wybory są chujowe, już nawet nie wiem, który bardziej. No OK, najbardziej chujowy jest ten obecnie dominujący - pozostali przynajmniej względnie nie ruszali trójpodziału władzy.
Dlatego ja teraz się decyduje na rozwiązanie matematyczne, bynajmniej nie dlatego, że lubię Władzia i Pawła - szczerze mówiąc rzygać mi się chcę jak na nich patrzę - ale matematycznie wychodzi, że na nich głosować będzie najlepiej.
I już myślałem, że jestem wyjątkowy, a tu się dziś okazuje, że wypuszczony z kojca Lechu myśli tak samo :D :D
Ucieczka jest bezcelowa. Wszędzie jest tak samo.
To prawda, z tym ze cudza glupota mniej boli. Pisze to z perspektywy 15 lat emigracyjnego stazu.
Dobre :D :D
Stajesz się coraz lepszy. Dobre.
Dziękuję! :)