Wojna w okopach ma to do siebie, że jest wyczerpująca. A człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego – również do tego, że ma przejebane. Tak działa habituacja i tak było już w przeszłości, choćby w 1914 roku pod Ypres. Pytanie czego się z tego nauczyliśmy.
No, nie pisałem wiele ostatnio. Faktycznie.
Bo i o czym? O tym, że ciągle i wciąż jest to samo? Że ciągle i wciąż małymi krokami zabiera nam się to co ponoć niezabieralne? Że ciągle i wciąż po kawałku wydziera się nam – obywatelom – zwierzchnictwo nad naszym krajem? Że ciągle i wciąż toniemy w paryjniackiej pazerności i bezczelności?
Że PiS znów wygrało wybory, a Platforma znów przegrała? Że to jest jakakolwiek różnica? Wszyscy przecież wiemy, że nie jest.
Zacząłem się chyba przyzwyczajać. Chyba nie tylko ja? Nihilizm zaczyna zapuszczać swoje macki coraz szerzej i zniechęcenie ogarnia ostatnio nie tylko mnie. Rację miał Stefan Kisielewski pisząc przed laty, że „jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”.
Nic się nie zmienia, co nie?
No właśnie nie. Zmienia się, tylko robi to tak, żeby nie ugryźć naraz zbyt dużego kęsa. Znamy to z życia – zmiany powolne i pełzające to coś, do czego przyzwyczajamy się najlepiej. To jak z chorobą przewlekłą. Objawy się pojawiają i nasilają latami – powoli. I my z wolna zaczynamy traktować je jak rutynę. Niedogodności, które znosimy stają się w końcu naszą codziennością, naszym krzyżem, który musimy nieść. Jasne, kiedy przypomnisz sobie, że jeszcze 15 lat temu twoje kolano zginało się bez chrzęstu i wbiegałeś na 7 piętro bez przystanku – robi się trochę smutno. Nostalgicznie? Ale co zrobisz – wciskasz ten guzik windy i po prostu nią jedziesz zamiast biec schodami, a potem na kanapie siadasz w takiej pozycji, by staw sobie odpoczął. I tyle.
Przyzwyczaiłeś się. Przyzwyczaiłaś.
Albo jak między ludźmi. Pamiętasz jeszcze te czasy, gdy zastanawiałeś się, zastanawiałaś, czy iść na te drobne ustępstwa w swoim raczkującym związku? Że ona lub on wmawia ci, że wszystko ciągle i wciąż jest twoją winą, więc może ma trochę racji? Pamiętasz? A pamiętasz kiedy przekroczyłaś, przekroczyłeś tę magiczną granicę, za którą nie masz już nic do gadania? Gdzie wina twoja rzekoma i wady twoje pozorne wypalone są piętnem tak mocno, że nic już z tym nie zrobisz? Już z automatu ciągle i wciąż winna jesteś wszystkiemu. Winien jesteś.
Przyzwyczaiłaś się. Przyzwyczaiłeś.
O to w tym chodzi i o to toczy się gra. O przyzwyczajenie. O zabranie ci – małymi krokami – twojej autonomii, wpływu, godności.
O twojego sprzeciwu ograniczenie.
Słowo klucz to habituacja, która polega na stopniowym, powolnym ograniczeniu naszych reakcji na dany bodziec. To jak z autoalarmem za oknem. Gdy wyje od kilku godzin to powoli, stopniowo twój mózg zaczyna go ignorować. Albo ten ciągły szum w open spejsie. Pamiętasz kiedy pierwszy raz zacząłeś tak pracować? Zaczęłaś? Harmider rozmów dookoła był wtedy dużo bardziej nieznośny niż dziś. Albo jak z tym żulem, który nie czuje własnego smrodu mimo, że cały autobus ucieka nagle i tłoczy się z przodu.
To tak jak z twoim nosem.
Nie widzisz nosa, mimo że przecież on zasłania ci pole widzenia. Zamknij jedno oko. Teraz drugie – naprzemiennie. Widzisz go, prawda? Możesz ze swojego nosa być zadowolona, możesz uważać go za zgrabny i śliczny, ale nie zmienia to faktu, że z tej perspektywy wygląda on jak kulfon zasłaniający ci połowę rzeczywistości. Dlaczego więc nie jest on problemem w codziennym życiu? Gdy patrzysz obydwoma oczami twój nos po prostu znika – tak oszukuje cię twój umysł. Twój mózg nauczył się wycinać nos z obrazu. Po prostu photoshopuje na żywo wszystko na co patrzysz, wycinając kulfona z obrazka. On tam cały czas jest, ale ty zapomniałaś go widzieć. Zapomniałeś.
Zapomnieliśmy trochę o tej wojnie. Przyzwyczailiśmy się.
Bo to jest wojna, kochani. I nie mówię o wojnie partyjnej PiS kontra opozycja. Mówię o wojnie polsko-polskiej pod flagą biało-czerwoną. O wojnie politycy versus obywatele.
I my tę wojnę przegrywamy. A stawką jest tutaj nic innego, niż nasz kraj.
Pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu dyskutowaliśmy o tym, czy uda nam się zmusić polityków do przestrzegania pewnych standardów. Że w takiej Skandynawii minister podaje się do dymisji, bo zapłaciła za zakupy służbową kartą zamiast prywatną. I ciekawe, czy u nas też tak kiedyś będzie.
Spoiler alert: nie będzie.
Dziś dyskutujemy o tym, czy Krystyna Pawłowicz w Trybunale Konstytucyjnym to już przesada, czy naturalny porządek okupacji naszego państwa przez polityczną sitwę.
Zamknąć mordy, sąd idzie.
Więc (zdania nie zaczyna się od „więc”) przyzwyczailiśmy się już do tak wielu rzeczy. Do chamstwa, które przestało być negatywną cechą. Dziś za chamstwo się nagradza.
Do pazerności. Milioner z majątkiem przepisanym na żonę na czele naszego rządu jest po prostu zaradny, prawda? A zaradność to zaleta.
Do bezczelności. Do kłamstwa. Do manipulacji. Do zdrady. Do kurewstwa. Przyzwyczajamy się.
Przegrywamy tę pełzającą wojnę, a habituacja sprawia, że oni mają nad nami przewagę. Bo to my oprócz przejmowania się istotą spraw musimy iść do pracy, zrobić obiad, zająć się rodziną i bliskimi. Żyć.
Oni żyć nie muszą, a przynajmniej nie w naszym tego życia rozumieniu. Walczyć o przeżycie nie muszą. Dla nich życie to nie zmaganie się z przeciwnościami, a tylko ciągła bitwa o wpływy, o przywileje, o wygody.
O więcej. Więcej żreć, więcej mieć. Oni nigdy nie musieli liczyć domowego budżetu, brać fuch, stawać przed najtrudniejszymi wyborami. Ich dzieci nie noszą na dupach pieluch z Biedronki i nie muszą się martwić o ścieżkę kariery. Oni pasożytując na naszej pracy ustawili się w tak wygodnej pozycji, że im nie zabraknie.
W takiej pozycji, że czy w opozycji, czy w koalicji – jeden chuj. Dobrze im jest.
Habituacja ma to do siebie, że możesz przyzwyczaić się do wszystkiego. Dzięki niej żołnierz może usnąć na okopach, a marynarz podczas sztormu.
Z tymi okopami to jest tak, że podczas Wielkiej Wojny, 24 grudnia 1914 roku na froncie zachodnim pod Ypres zawiązał się nietypowy rozjem. Zmęczeni i ubłoceni żołnierze niemieccy pojednali się z równie zmęczonymi i ubłoconymi żołnierzami walijskimi, szkockimi i częścią pozostałych wojsk alianckich.
Rozejm bożonarodzeniowy zawiązał się na początku jednej z najstraszniejszych wojen i jak to z historią bywa może powiedzieć nam coś o naszej dzisiejszej kondycji.
W Wigilię 1914 roku żołnierze niemieccy odłożyli na chwilę swoje karabiny Gewehr 98 i zaczęli wieszać w okopach lampki choinkowe. Wykrzykiwali też życzenia świąteczne w stronę Walijczyków okopanych po drugiej stronie. Szkoci z jednostki Gordon Highlanders wyleźli wtedy z błota i zaczęli ściągać z okolicy trupy swoich kolegów. Pogrzebali ich w jednej mogile z żołnierzami niemieckimi – taki ukłon w stronę niestrzelających chwilowo kolegów od lampek. Na swoich kobzach odegrali też żałobną muzykę.
Oficer brytyjski Stockwell wynegocjował z Niemcami zawieszenie broni i to, że każdy na święta pozostanie w swoim okopie. Na nic się to nie zdało. Żołnierze wyleźli i poszli do ludzi, którym jeszcze chwilę wcześniej próbowali odstrzelić głowę. Na ziemi niczyjej rozegrano mecz piłkarski (3:2 dla Niemców, zdjęcie z tego wydarzenia możesz zobaczyć na czołówce mojego tekstu), wymieniano się jedzeniem, sprzętem i podarkami.
Pili też oczywiście wódę, bo jak inaczej. Śpiewali kolędy i pokazywali sobie zdjęcia narzeczonych. To moja Hilda Keffermüller spod Drezna. A to moja Kathy MacDougall spod Dundee.
Josef Wenzel z 16. Bawarskiego Rezerwowego Pułku Piechoty, w którym pod Ypres służył również niejaki Adolf Hitler, wspominał te dni w następujący sposób: Brytyjczyk podszedł do mnie, od razu uścisnął moją dłoń i przekazał mi kilka papierosów, drugi dał mi pamiętnik, trzeci podpisał się na pocztówce, czwarty zanotował swój adres w moim notesie. Jeden Anglik zagrał na harmonijce ustnej niemieckiego żołnierza, inni tańczyli, jeszcze inni dumnie paradowali w niemieckich hełmach. Nie zapomnę tego widoku przez resztę mojego życia.
Brytyjski kapral John Ferguson opisywał ten dzień tak: To było jakbyśmy wszyscy znali się od dawna. Grupki Niemców i Brytyjczyków utworzyły się na prawie całej długości naszego frontu. Z ciemności mogliśmy usłyszeć śmiech i zobaczyć rozpalone zapałki, gdy jakiś Niemiec podpalał Szkotowi papierosa i na odwrót.
Szwaby odszpuntowały beczkę piwa, a Brytole przyszykowali angielski, śliwkowy pudding. Miło, prawda?
No miło było, aż dwa dni później oba dowództwa dowiedziały się o samowolnym rozejmie i wydały rozkaz, żeby jednak się nie wygłupiać i się nawzajem pozabijać.
O 8:30 rano 26 grudnia obie strony znów miały skoczyć sobie do oczu. Ale ani Walijczycy, ani Szkoci, ani Niemcy nie oddali strzału. Znów zgodnie z rozkazami byli wrogami i mieli zapomnieć o Hildzie i Kathy. Mieli strzelać do siebie i dźgać się bagnetami. Ale nie chciało im się.
Bo dlaczego rolnik spod Drezna miał zabijać rolnika spod Dundee? Tylko dlatego, że chce tak jakiś polityk?
Nadszedł Sylwester i Nowy Rok. Choć część żołnierzy ugięła się przed wściekłymi dowódcami i znów zaczęła strzelać, reszta siedziała sobie w okopach bez morderczych zamiarów. Najdłużej trzymali się Szkoci – oni przestali walczyć do 3 stycznia. Rozejm pogrzebali snajperzy, którzy na rozkaz dowództwa zabijali każdego szwendającego się pomiędzy okopami człowieka. Niezależnie, czy niósł akurat pudding czy inny skromny prezent dla nowych kolegów.
A dowództwo niemieckie po prostu przysłało na front pod Ypres nowe oddziały z Prus. Takie, które nie śpiewały kolęd razem ze Szkotami i nie piły z nimi wódki. Wśród Brytyjczyków też w końcu wzięła górę wojenna mentalność.
Kapitan Billy Congreve napisał: Wydaliśmy surowe rozkazy, aby nie pozwolić na jakiekolwiek próby rozejmu, gdyż słyszeliśmy pogłoski, że Niemcy będą próbowali zawieszenia broni. I przyszli do nas śpiewając. Więc otworzyliśmy szybki ogień w ich kierunku, gdyż tylko na taki rozejm zasługiwali.
W Wielkiej Wojnie pod Ypres rozegrano cztery bitwy. Łącznie zamordowano w tym miejscu 1,3 mln ludzi.
I teraz tak: zastanówmy się wspólnie o co nam chodzi. Czy jesteśmy Josefem Wenzelem, który przyzwyczaja się do znoju, cieszy z choinki i brytyjskiego papierosa, a potem prawdopodobnie ginie od strzału z walijskiego karabinu?
Czy może jesteśmy Billym Congreve, który bez mrugnięcia okiem morduje wszystkich w zasięgu wzroku tylko dlatego, że tak kazał mu jakiś polityk?
Dowództwo w Wielkiej Wojnie – i w każdej innej – nie poradziłoby sobie bez żołnierzy. Bez Josefa Wenzela i Billy’ego Congreve. Bez mięsa armatniego i bez tych, którzy bez sprzeciwu pociągają za spust.
Pytanie czy my chcemy uczestniczyć w tej wojnie. Pytanie, czy habituacja sprawiła już, że z radością kiwamy się w tył i w przód w zabłoconym okopie czekając na dalsze rozkazy. Czy z całym swoim złamanym sercem przystąpimy do wojny plemiennej.
Czy może jednak umiemy spojrzeć w twarz prawdziwemu wrogowi.
Umiemy?
Bo na razie wszyscy siedzimy w okopach pod Ypres. Gdzieś w tle słychać kolędę, ale palec świerzbi na spuście.
Umiemy?
Tekst powstał przy wsparciu Patronów.
A gdybyście i wy mieli ochotę rzucić we mnie monetą i wesprzeć moją pisaninę, to będę bardzo wdzięczny. Tu trochę o tym piszę. Jak chcecie, kliknijcie poniżej.
View Comments (18)
Czy chciałbyś dołączyć do bractwa iluminatów, aby stać się bogatym i sławnym oraz zarabiać 1 milion dolarów jako nowy członek i 500 000 dolarów miesięcznie? jeśli tak, wyślij wiadomość do naszego czcigodnego Wielkiego Mistrza (Lorda Christophera) przez WhatsApp pod numerem +2348054779589 w celu inicjacji online.
Każdy dzwoni, ale niewielu lub skontaktuj się z e-mailem! Johnmark4074@gmail.com
"Pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu dyskutowaliśmy o tym, czy uda nam się zmusić polityków do przestrzegania pewnych standardów. (...) I ciekawe, czy u nas też tak kiedyś będzie.
Spoiler alert: nie będzie."
Nie będzie, bo już było. I u nas to się nie sprawdza.
Tu chciałbym przypomnieć "komuchów".
- Oleksy, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Ruskich. Złożył dymisję, by walczyć w sądzie o oczyszczenie imienia. Efekt?
Społeczeństwo nie wie czy wygrał czy przegrał, bo po paru miesiącach już nikogo to nie interesowało - ale samo oskarżenie przylepiło się do niego. W dodatku ówczesna opozycja (warto sprawdzić kto) już wtedy pokazała swoją rzeczywistą klasę, słowami "gdyby to nie była prawda, to by nie zrezygnował z urzędu".
- Cimoszewicz, oskażony w trakcie wyborów o machlojki - efekt:
http://wyborcza.pl/1,76842,2937668.html
"Od czasu rezygnacji Cimoszewicza każdy polityk, który ma odrobinę oleju w głowie, będzie wiedział, że uczciwość nie jest atutem w wyborach."
Później jeszcze go dobijali, żeby odechciało mu się w ogóle polityki.
Dobry tekst, ale mam jedno "ale". Nie rozpędzałbym się z tym - tfu tfu - symetryzmem, pod tytułem "wszystko jedno kto rządzi, bo wszyscy kradną i mają nas w dupie". Nawet pomimo żenująco niskiego poziomu naszej - tfu tfu - klasy politycznej, dobrze byłoby nie topić się we własnym pesymizmie i chociaż próbować patrzeć na sprawę racjonalnie. Bo jednak nie wszyscy politycy są tacy sami, o czym przekonujemy się dobitnie od 4 lat. To kto rządzi ma znaczenie. I nawet jeśli brzydzą Cię politycy opozycji, nawet jeśli uważasz ich tylko za mniejsze zło, to jednak różnica między nimi a takimi pisiakami (nie wspominając o jakichś katolskich fanatykach, którzy póki co czają się gdzieś na marginesach), jest zasadnicza.
Nawet jeśli wszystkich ich masz za niekompetentnych, oderwanych od rzeczywistości idiotów, to realia są takie, że jedni są bardziej, a drudzy mniej niekompetentni. Jedni swoich idiotów potrafią (mniej więcej) trzymać na wodzy, a drudzy ze swojego idiotyzmu uczynili cnotę. Jedni kradną, drudzy rabują w skali masowej.
A że nie jest to wybór, który chciałbyś mieć? Życie. Ja też wolałbym mieć lepszy wybór. Ale póki jest jak jest, trzeba jakoś dostosowywać swoje chęci do istniejących realnie możliwości. Płakanie w poduszkę, że "wszyscy kradno" spowodowało u milionów wyborców selektywną ślepotę, która zaowocowała właśnie taką, a nie inną władzą. Bo skoro "wszyscy kradno", to równie dobrze można zagłosować na tych, co przynajmniej "kradno, ale dajo".
I tak powolutku, krok po kroku, na kolejnych polach (ot, choćby służba zdrowia, edukacja, ostatnio fundusz dla niepełnosprawnych) państwo przestaje działać, zacina się i powoli kieruje się w stronę katastrofy. I poza całą miałkością opozycji, nie oszukujmy się, tak wybrali ludzie, którzy twierdzili, że to wszystko jedno.
Świetny tekst. Jak zawsze. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na fakt, że Szkoci grają na dudach. Kobza to instrument strunowy z innego rejonu świata.
To jest tak doskonałe porównanie, że aż napiszę komentarz.
Bardzo smutny tekst i wnioski z niego płynące , też nie napawają optymizmem.
Z jednym się tylko nie zgodzę :
„Że PiS znów wygrało wybory, a Platforma znów przegrała? Że to jest jakakolwiek różnica?”
Naprawdę tak myślisz ?
Żyjąc tu i teraz przez ostatnie pięć lat, możesz z czystym sumieniem coś takiego napisać ?
Otaczająca nas rzeczywistość nie jest przecież czarno-biała.
Platforma nigdy nie była "biała", ot przez osiem lat żyliśmy sobie w otaczającej nas szarości, raz jasniejszej, raz nieco ciemniejszej.
Natomiast od roku 2015 serio jesteśmy w tzw "czarnej dupie" i co gorsza znaczna część społeczeństwa zaczęła się w niej urządzać ... :(
Zwolennicy prawilnych powiedzą na odwrót. Nie znasz narracji ich pseudoprawicowych gaciali dla spóżnionych na pociąg do UE - tam wszystko z PO i lewicy to zło, dżender, chłop z chłopem, prosięta się cielą, krowy proszą a diabeł chce ulepszać.
E tam. Wg mnie ten tekst powinieneś był, Borsuku, napisać w pierwszej osobie. Niedawno kolega mi napisał, że jego z kolei znajomy "aktywista" skarży się, że kompletnie nie widzi efektu swoich zgłoszeń rozmaitych wykroczeń do Policji i Straży Miejskiej (zastanawialiśmy się nad projektem dotyczącym zachęcenia obywateli do działań strażniczych). To ja go pytam, czy zna jakiegoś policjanta, albo strażnika, czy kiedykolwiek rozmawiał, bo ludziom się po prostu musi chcieć, a dobra wola to towar bardzo deficytowy w świecie. Pytam, czy może po prostu siedział sobie za monitorem, napisał i czeka. Bo jeśli działania są zza monitora i efekty będą na monitorze, w postaci "kciuka w górę", na przykład...
Czytam książkę Stasi Budzisz o Gruzji, "Pokazucha". Tam jest koszmarny problem z przemocą domową, bo dopuszcza ją "tradycja" i mogą sobie dowolne prawa stanowić i tak nie będą respektowane, bo "tradycja". Nawet regularnie bite kobiety nie wiedzą, że doświadczają przemocy. "Tradycja". Parę lat temu utworzona z europejskiego grantu organizacja miała za zadanie poprowadzić centrum dla ofiar przemocy domowej. Do jednej z kobiet, które tam się zgłosiły, dotarł mąż, więc szefostwo wezwało Policję, bo wkurzony Gruzin-tradycjonalista to nie żarty. Może w drzazgi rozbić budynek i wystrzelać co żyje, a już szczególnie żonę-uciekinierkę, bo to nie grzech ani przestępstwo a "tradycja". Ponieważ od komendanta najbliższego komisariatu usłyszano, że sory, ale nie mają mocy przerobowych, szefowa osobiście pojechała taksówką na ten komisariat. Trzech w mundurach przed wejściem, chilloutują się beztrosko paląc papierosy. Komendant, ten od brakuy mocy przerobowych, trochę zawstydzony, ale nie bardzo, znalazł wymówkę, że eeee, ten, paliwa przecież nie mają. To kobieta, ta z centrum, poprosiła tylko o oddelegowanie jednego mundurowego, zapakowała go w taksówkę i zawiozła do centrum dla ofiar przemocy. Wiele mundurowy nie zdziałał, pouczył tylko przemocowca, ale tamtem przynajmniej się oddalił, bo jednak sam widok munduru robi swoje. Zza monitora świata na lepsze się nie zmieni.
I cóż mam powiedzieć? Już przestaję się wściekać na otaczającą rzeczywistość. Nie, nie przyzwyczaiłam się jeszcze. Jeszcze nie. Tyko nie wiem, kiedy niezauważalnie dla siebie samej zacznę się przyzwyczajać. Bo już powoli czuję swoją bezradność, niechęć do zmian, takie dziwne poczucie "wszysykomijedności". Żal.
Kocham cię, Borsuku!
Nie znałam tej historii. Daje do myślenia...